sobota, 31 października 2020

 25.10.2020r.   Jaworznia - "Moczydło" - Pasmo Zgórskie - Słowik
                

                

            Niedziela - "pamiętaj, aby dzień święty - święcić!"

                Każdy święci jak lubi, jaką czuje potrzebę .... my wybraliśmy się podziwiać piękno natury w tych dziwnych, niespokojnych czasach. Być może to ostatnie dni wolności, kiedy to znów zabronią nam przemieszczać się, grupować, zażywania wolności. Ponieważ to końcówka października i jesień wybuchła swoimi odcieniami jesieni, Pasmo Zgórskie doskonale nadaje się do wędrówki i pochłanianiu uroków "złotej, polskiej jesieni". Dziś mniej opisów, bo szlak ten zaliczamy dość często o różnych porach ;)

Jaworznia, schodzimy z szosy i wbijamy się na pierwszą atrakcję na trasie, na górę Moczydło.


Rezerwat obejmuje górę Moczydło lub inaczej Górę Jaworzyńską (317 m n.p.m.) opodal Jaworzni. Na jej obszarze znajdują się skały węglanowe poprzecinane są żyłami kalcytowymi zawierającymi galenę i baryt. Przed laty mocno rozwinęło się tu górnictwo kruszcowe, trwające z przerwami od XVII do początku XIX wieku. Pamiątką po tym okresie są widoczne ślady górnictwa, w postaci szpar i szybików.

Wędrujemy pośród mgieł i licznych pozostałości po szybikach, przecinając szczyt góry.


Wychodzimy w końcu na skraj lasu, przed nami zamglone pola i łąki.



Krótka przerwa w wędrówce nad stawikiem spowitym jesiennymi mgłami.


Głównym celem tej wyprawy, było zbadanie tajemniczych kopczyków na szczycie góry Skwarnia, które swym wyglądem przypominały kurchany. 


Po dotarciu na szczyt wzniesienia, okazało się że są to pozostałości po okopach i umocnieniach, prawdopodobnie po II Wojnie Światowej.





A my dalej wędrujemy napawając się urokami jesiennych widoków.


Po marszu "na siagę" przez las, docieramy do przełęczy, którą przecina obwodnica Kielc, z widokiem na kolejny ze szczytów Pasma Zgórskiego - górę Pruszkową.



Wąwozy na zgórskim paśmie są najbardziej urokliwe wczesną wiosną i złotą jesienią. Niestety podziwianie ich uroków zakłócają ryczące motory crossowców. Czy na tych baranów nie ma sposobu?



Ostatni wąwóz i dochodzimy do Słowika na autobus. Może aura mało słoneczna, ale pozwoliła nacieszyć oczy urokami jesieni.

środa, 28 października 2020

 21.10.2020r.   Raków - Jamno - Szumsko - Rembów - Raków
                

                
            Nastała „złota, polska jesień”, pora wyczekiwana przez wielu wędrowców i fotografów. Tegoroczny październik nie rozpieszczał nas słonecznymi, suchymi dniami. Większa część miesiąca to pochmurne i deszczowe dni. Dlatego każdy ładny, jesienny dzień postanowiłem wykorzystać aby udać się w plener. Dziś zabieram Was w okolice Rakowa, w krainę sosnowych lasów, pagórków i przecinających je strumieni.

 

Wycieczkę rozpoczniemy na zrewitalizowanym rynku w Rakowie, tuż przy fontannie z symbolem miejscowości – trzema rakami. 

          Miasteczko Raków, położone nad rzeką Czarną, założył w 1569 roku kasztelan żarnowski Jan Sienieński. Członek wspólnoty Arian, ustanawił w nim tolerancję religijną, a wszystkim pragnących w nim zamieszkać zwolnił z podatków. Nazwa osady wywodzi się od rodowego herbu Warnia, czyli inaczej Rak. Mieszkający tu wyznawcy ruchu reformatorskiego założyli pod koniec XVI wieku drukarnię braci polskich. Miasto szybko się rozwijało, powstał przemysł tkacki, papierniczy, garncarski i browarniczy. W miasteczku wybudowano ratusz a w latach 1602–1638 funkcjonowała Akademia Rakowska o międzynarodowej sławie. Prywatne miasto Arian, jak się o nim mawiało długo nie nacieszyło się swoją niezależnością. W roku 1638 roku, ówczesny biskup krakowski Jakub Zadzik, wraz z wojewodą sandomierskim Jerzym Ossolińskim, wykorzystali sprawę rzekomego sprofanowania przydrożnego krzyża i doprowadzili do zniszczenia wszystkich instytucji ariańskich w Rakowie. Na mocy wyroku sądu sejmowego, zamknięto Akademię Rakowską, zlikwidowano także dom wydawniczy i polecono wyburzenie zboru w Rakowie. Dzięki Aleksandrze Wiszowatej, córce Jakuba Sienieńskiego, która po śmierci ojca odziedziczyła Raków, przeszła z arianizmu na wiarę katolicką i przekazała budynek katolikom. Świątynia ostatecznie przestała istnieć w 1640 roku, zaś w jej miejscu powstał katolicki kościół.

 

Po przejściu obwodnicy Rakowa zagłębiamy się w sosnowe lasy, gdzie na mocno piaskowym podłożu spotkać często można szczotliche siwą, z gatunku bylin stepowych.

 

Wychodzimy z lasu i wędrujemy dalej polami, na których malowniczo kwitnie gorczyca.


Mijamy polami Jamno, niewielką wioskę i wędrujemy wyzłoconymi łąkami w kierunku Szumska.

 

Rosnący na skraju rząd młodych brzóz, powoli nabiera jesiennych barw.

 

W okolicznych lasach o tej porze roku, licznie występuje czubajka kania, popularny grzyb z rodziny pieczarkowatych.

W drodze do Szumska mijamy mieniące się kolorami jesieni, przecinki leśne. Na jednej z nich ukazał nam się tajemniczy, czarny "jegomość", chyba z wiaderkiem szpachli :0

Połowa jesieni to czas zrzucania nasion przez różne krzewy, jak np. trzmielina pospolita.

Docieramy do Szumska, w którym znajduje się wzniesiony w 1637 roku kościół pw. Świętego Stanisława Biskupa. Świątynia zbudowana jest w stylu nadwiślańskiego gotyku, wielokrotnie przebudowywana, oszkarpowana nad stromym zboczem. Składa się z trójprzęsłowej nawy i węższego od niej, kwadratowego prezbiterium, zakończonego półkolistą absydą. Wnętrze świątyni nakrywa kolebka z lunetami, zaś w ołtarzu umieszczony jest obraz ze świętym Stanisławem, przedstawiający wskrzeszenie Piotrowina. Po bokach ołtarza stoją rzeźby świętych Piotra i Pawła. Przy kościele znajduje się dwukondygnacyjna dzwonnica, wzniesiona w 1751 roku.

Tuż pod wzniesieniem z kościołem, znajdują się stawy hodowlane. Nad jednym ze zbiorników zakwitły pochodzące z Ameryki Północnej - astry nowobelgijskie, potocznie zwane marcinkami, kolejny symbol jesieni.

W wiosce natrafić można jeszcze na wiekowe domostwa, obielone wapnem i pokryte zardzewiałą blachą. Progu domu strzeże lokalny kot, bacznie obserwujący otoczenie.

Przepływająca przez Zalesie niewielka rzeczka podcięła stromą skarpę, odsłaniając profile geologiczne - wychodnie skał ordowiku i syluru ...... i oczywiście, znów człowiek z wiaderkiem 😡

 

Wędrujemy drogą na zachód w stronę szosy do Łagowa, mijając kolejny przydrożny krzyż i pasące się koło niego krowy. Na przydrożnej ławce, przysiadł sobie również "człowiek z wiaderkiem" :)



Na śródleśnej polanie robimy krótki popas i zarzucamy „co tam kto ma” na kija. Po kilkugodzinnej wędrówce warto się posilić, tym bardziej, że czeka nas mała wspinaczka do kolejnego celu, pozostałości ruin zamku.

 

Przechodzimy koło plantacji truskawek, przed nami widać już zalesione wzgórze, na którym przed wielu laty stał zamek obronny.

 

Około 3 km na północny-wschód od Rakowa, na stromym, gęsto zalesionym wzgórzu u stóp bezimiennego potoku znajdują się pozostałości zamku rycerskiego z XVI wieku. Zamek, będący ośrodkiem panów z Szumska, powstał z inicjatywy rodu Odrowążów na początku XIV wieku, który po śmierci pierwotnego właściciela w roku 1357 przeszedł w posiadanie rodu Kurozwędzkich. Ponieważ budowla była niestarannie zbudowana, bez odpowiednich fundamentów, na tyle głębokich aby bezpiecznie stała na lessowym podłożu, została opuszczona i właściciele przenieśli się do nowej warowni, będącej po przebudowie pałacem w Kurozwękach. Do wzniesienia warowni użyto miejscowe kamienie o czym świadczą wyrobiska na pobliskim wzgórzu oraz z suchej fosy.

 

Archeolodzy odnaleźli ślady 4 budynków, pośrodku znajdowała się wieża mieszkalno-obronna, na zewnątrz budynki mieszkalne i druga wieża. Od wchodu istniała dobudowana do muru izba zwana "kurzą stopa". W połowie XVII wieku właścicielem zamku był Jakub Sienieński - sprawujący przywództwo arian - Braci Polskich, który opuścił go i przeniósł się opodal do stojącego do dziś dworu. Po najeździe przez Szwedów w XVII i XVIII wieku, warownia popadła w kompletną ruinę. Aktualnie pozostały po niej tylko wysokie, gdzieniegdzie na 2 metry mury i fragmenty ścian. Widać też otwory prowadzące do wnętrza budowli, niestety niejednokrotnie splądrowane. Pozostałości te wraz ze stromą górą posiadają ciekawy klimat. W pobliskim Szumsku, w tamtejszym kościele według przekazów ludowych znajdują się drzwi należące do zamku.

 No nie 😫!     I tu znów pojawia się nasz bohater dnia - człowiek z wiaderkiem :)


A tu widać pozostałości po budynku bramnym, przez którego prowadziła droga na zamkowy dziedziniec. 

Z zamkiem związana jest smutna legenda. Otóż według legendy, zamek ufundował rycerz Mszczuj za łupy zwiezione z wyprawy krzyżowej. Oprócz łupów, rycerz przywiózł piękną żonę, która wkrótce urodziła mu sześciu synów. Ponieważ zamek ze względu na swoje położenie, był bardzo trudny do zdobycia, Mszczuj nie posiadał licznej drużyny do obrony zamku. Gdy właściciel zamku udał się na polowanie, grupa Tatarów wykorzystując nieobecność, postanowiła zdobyć zamek. Przerażona małżonka wraz z dziećmi ukryła się w lochu zasypując wejście. Niestety, przed schronieniem się, raniona strzałą szybko zmarła a dzieci pozbawione opieki podusiły się nim nadeszła pomoc.
Zrozpaczony Mszczuj, wróciwszy na zamek zebrał swą drużynę i rzucił się w pogoń za nikczemnymi Tatarami. Lecz wkrótce i on poległ w walce a duch rycerza, po dziś dzień krąży przed Wielkanocą na swym koniu dookoła ruin zamku, w rozpaczliwym poszukiwaniu swoich dzieci...


Na wysokiej skarpie, otoczonej strumieniami stoją pozostałości XVII wiecznego dworu, wraz z dawnym parkiem. Dwór był własnością rodu Sienieńskich, po odległej świetności pozostały jedynie detale obramowań okien i kamienny portal, należący do dawnego alkierza, narożnego budynku pałacowego.

 

Na skarpie, przy zabudowaniach dworskich stoi ponad pięćsetletni cis pospolity (mniejszy z lewej), pomnik przyrody.

 

Po ponownym wejściu w las pokonujemy niewielki strumień i zbiornik wodny, który w jesiennej kolorystyce robił niesamowite wrażenie.

 

W kierunku Rakowa idziemy dawnym traktem, który zapewne niegdyś prowadził do dworu. Świadczą o tym pozostałości ciągu starych wierzb, które ową drogę wytyczały.

 

Mijamy ostatnie pnie po sędziwych wierzbach i powoli zbliżamy się do końca wędrówki.

 

Po ponad dwudziestokilometrowym marszu, docieramy do Rakowa. Pogoda znów zrobiła się pochmurna a a my czekamy na busa, podziwiając nasze dzisiejsze leśne zdobycze. Przy okazji wyjaśniamy zagadkę tajemniczego gościa z wiaderkiem po szpachli - to nasz poczciwy kompan Beno, zbierający kanie :)

 

sobota, 10 października 2020

 05.10.2020r.   Klonów - Bukowa Góra - Psary Kąty - "Mokry Bór" - Św. Katarzyna
                

                

            Październik rozpoczął się bardzo dynamicznie, w ciągu dwóch dni nad Kielcami przeszły dwie nawałnice, które sparaliżowały miasto. W poniedziałek miała być powtórka z niedzielnej ulewy, ale dopiero pod wieczór, więc można było zaryzykować wyjście. Głównym celem było odnalezienie pozostałości po domu i gospodarstwie „ostatniej świętokrzyskiej czarownicy”. Trasę rozpoczęliśmy w Klonowie po tym jak przywrócili kurs 12-tki i można teraz miejskim autobusem dotrzeć do pierwszej atrakcji – rezerwatu Bukowa Góra.

Na pętli autobusowej przywitało nas piękne, październikowe słońce i symbol naszego regionu – czarownica świętokrzyska.
 
 Wędrując drogą na wschód mijamy rozległy widok na Dolinę Wilkowską i widoczne w oddali pasmo Łysogór.
 
Po zejściu z szosy koło przysiółka Budy, udajemy się na północ żółtym szlakiem.
 
Wkraczamy na teren Parku Narodowego
 
Po niewielkiej wspinaczce przekraczamy szosę do Bodzentyna i docieramy do najwyższego szczytu pasma – Bukowej Góry. Pasmo Klonowskie rozciąga się od Zagnańska w dolinie Bobrzy, po okolice Bodzentyna. Zbudowane jest głównie z piaskowców i kwarcytów dewońskich porośniętych jodłowo-bukowym lasem.
 
Bukowa Góra, to najwyższy szczyt w Paśmie Klonowskim składający się z dwóch wierzchołków, o wysokości 484 i 465 (Cerle). Pod szczytem od strony północnej znajduje się pas skał piaskowcowych wysokich na ok. 5 metrów.

Popękane formy skalne mają kształt baszt i platform. Powstały około 400 milionów lat temu na dnie znajdującego się tu wówczas płytkiego morza i w wyniku ruchów górotwórczych zostały wypiętrzone na wysokość prawie pół kilometra. Zachowały się w nich liczne ślady po muszlach ramienionogów – spiriferów. Na powierzchni odsłoniętych skał widoczne są również ripplemarki, czyli „zmarszczki” powstałe wskutek falowania i prądów wodnych.
Najbardziej imponująca jest grupa bloków skalnych o kilkunastometrowej długości z wieloma szczelinami, które wyrzeźbiła woda i wiatr, a od północnej strony przybrały zielony kolor za sprawą rosnących tam glonów i porostów. W szczelinach między skałami zakorzeniły się paprocie i bluszcz pospolity.
 
Wędrując dalej zielonym szlakiem dochodzimy do drewnianej kapliczki, wystawionej prawdopodobnie na grobie napoleońskiego żołnierza, przy której również znajduje się mogiła partyzancka z 1943 r. Historia głosi, że kapliczka stoi w miejscu mogiły żołnierza polskiego walczącego w wojnach napoleońskich, który wracając z zakończonej klęską wyprawy na Moskwę, dotarł na Bukową Górę, gdzie umarł z głodu i wyczerpania.

Po wyjściu z lasu pod górą Lisi Ogon docieramy do zabudowań Podlesia, skąd roztacza się imponujący widok na Dolinę Wilkowską.

Październik to okres prac polowych kończących cykl żniw i zbiorów płodów rolnych. Rolnicy szykują pola pod przyszłoroczne uprawy, a mnie się udało natrafić na taką perełkę.

Dość nietypowe ujęcie masztu telewizyjnego i klasztoru na Św. Krzyżu

Droga teraz prowadzi nas stromo w dół, przed nami podziwiać możemy majestatyczną Łysicę spowitą dość groźnie wyglądającymi chmurami.

Na podmokłych łąkach pośród niewielkich zagajników zrobiliśmy krótki popas z ogniskiem, aby się posilić przed wejściem do Parku Narodowego. Pieczony nad żywym ogniem boczek i kiełbaski w połączeniu z żurawiną z gruszką, smakowały wybornie.

Była też degustacja marmite, angielskiego produktu spożywczego wykorzystywanego głównie jako smarowidło do chleba, a także jako dodatek do kanapek, zup czy mielonego mięsa wołowego. Jest to wyciąg drożdżowy, powstający jako produkt uboczny podczas warzenia piwa. Ma konsystencję pasty o ciemnobrązowym kolorze i intensywnym zapachu, a w smaku przypomina sos sojowy.

Ze względu na charakterystyczny smak, do Marmite przylgnęło określenie, że „albo się je kocha, albo nienawidzi”

 
Do zagaszenia ogniska zastosowaliśmy bardzo nowatorką metodę - wybuchową ;)

 

Nad naszymi głowami przelatywał klucz żurawi, udających się na zimę do cieplejszych krajów.

Przebijamy się przez łąki porośnięte wysoką roślinności i kępami jeżyn i docieramy do lasu.

Kierujemy się na wschód, śladem nasypu kolejki leśnej, biegnącym przez rezerwat Mokry Bór. Niestety, po kilkudziesięciu metrach droga przez nasyp stałą się niemożliwa, przez powalone po wichurach ogromne drzewa. Rezerwat został utworzony w roku 1950 i obejmują powierzchnię 38,44 ha. Położony u stóp Góry Psarskiej, w obszarze źródliska rzeki Czarna Woda posiada na swym terenie odmienność zbiorowisk roślinnych, odróżniających go od pozostałych miejsc Narodowego Parku. Jest jedynym obszarem Parku z zespołem leśnym boru bagiennego, a ochroną objęto tutaj wilgotny bór trzcinnikowy. Występują tu również torfowiska wysokie i przejściowe.

Wewnątrz rezerwatu dostrzec można doskonale zachowane ślady spał żywiczarskich, w postaci ukośnych nacięć. Dla pozyskania żywicy, z dolnej części pnia usuwano nadmiar kory, po czym nożem żłobikowym wykonywano ukośne nacięcia przecinające kanały żywiczne, z których żywica spływała do umocowanych niżej pojemników.

Po przekroczeniu drogi 752 udajemy się doliną Czarnej Wody aby dojść do celu naszej wędrówki . przy ścieżce mijamy okazały, kilkusetletni dąb z ogromną dziuplą w pniu.

W końcu docieramy do śródleśnej łąki, na terenie której mieściło się gospodarstwo Stanisławy Dziuby, zwanej ostatnią świętokrzyską czarownicą.

            A teraz czas na opowieść o bohaterce naszej wyprawy. Wołano na nią Staśka. Była niską, krępą kobietą o jasnych, słomianych włosach i zadziornym, walecznym charakterze. Posiadała liczne zdolności artystyczne od układania kwiatów i dekorowania wycinankami, po komponowanie wierszy i piosenek ludowych. Dziubowie posiadali drewniany dom z zabudowaniami gospodarskimi na terenie parceli, nadanej jeszcze przez urzędników carskich. Wybuchła II Wojna Światowa i na terenie posesji schronienie znalazło trzech żydów, zbiegłych z obozu pracy w Starachowicach. Kiedy dowiedzieli się o tym Niemcy, urządzili obławę i mieszkańcy w ostatniej chwili zdołali uciec. Staśka wskoczyła na konia, lecz podczas strzelaniny jedna z kul przeszyła udo kobiety. Mimo to Dziubie udało się zbiec z miejsca obławy. Rodzina wróciła na gospodarstwo a żydzi dla bezpieczeństwa, dalej ukrywali się w lesie, otrzymując pomoc od gospodarzy. Czasy były ciężkie, Niemcy żądali kontyngentów i w wyniku załamania nerwowego ojciec Staśki popełnił samobójstwo, wieszając się na drzewie. Wkrótce w jego ślady poszła żona i Staśka została sama z dwójką rodzeństwa. Dziubowie nadal jak mogli pomagali starozakonnym, ale w tak spartańskich warunkach tylko jednemu z nich udało się przeżyć. Przy pomocy rodaków, jakimś cudem zdołał wydostać się z Polski i wyjechał do Stanów. Po wojnie przez wiele lat przesyłał swej wybawicielce dolary w dowód wdzięczności. Jeden z braci opuścili gospodarstwo i Staśka została sama z bratem Olkiem w środku lasu. Zawistni ludzie opowiadali, że Dziubowie trzymali żydów dla ich majątku i po ich śmierci całość zagarnęli dla siebie. Podburzeni przez kilku nikczemników zakradli się nocą pod zabudowania i podłożyli ogień. Ocalałe w pożarze sieroty, wybudowały sobie na pogorzelisku szałas, lecz wkrótce w wyniku nieszczęśliwego wypadku, Oleg zginął pod kołami samochodu i siostra została sama. Żyła w prymitywnych warunkach, w powiększonym szałasie bez pieca, razem z bydłem i owcami które dawały jej ciepło. Nie przyjmowała żadnej pomocy od gminy, nie chciała opuścić ojcowizny i najmowała się do dorywczej pracy u leśniczego. Fama o „ostatnim wolnym człowieku z Gór Świętokrzyskich” rozeszła się po okolicy i naszą pustelniczkę zaczęli odwiedzać turyści i lokalne media. Wtedy to Staśka zaczęła pałać się wróżbami i czarami oraz ludowym zielarstwem. Odwiedzający ją przybysze zostawiali jej jedzenia, papierosy i wódkę. Na tą okazję snuła opowiadania o tym jak to się kontaktuje z diabłem, słucha jego rad co dodaje jej sił. Z czasem w miarę stanęła na nogi, hodowane i sprzedawane zwierzęta przynosiły zysk a dorodny, na wpół dziki buhaj był cennym reproduktorem. Wtedy to lokalni złodzieje postanowili Staśce go ukraść. Pod nieobecność gospodyni wykradli byka, wypuścili krowy i podpalili szałas wraz ze znajdującymi się w nim owcami. Załamana kobieta mocno to przeżyła. Gmina w ramach pomocy przyciągnęła na wypalenisko barakowóz z piecykiem i beczką na wodę. Kolejną przykrą kartą w historii naszej czarownicy, był epizod z uciekinierem, kryminalistą. Był dla niej miły i pomocny, oczarował opowieściami o walce z komuną i zmalował gospodyni dziecko. Kiedy się o tym dowiedział zbiegł pozostawiając swą współlokatorkę samą. Staśka urodziła dziecko między krowami, sama odbierając poród. Po jakimś czasie urzędnicy z gminy dowiedzieli się o tym fakcie i przybywając na miejsce ujrzeli niemowlę w gnoju. Chłopiec był upośledzone umysłowo i został zabrany do zakładu pomocy społecznej w Łagiewnikach. Kobieta znów została sama i jak mówiła zaczął ją ponownie nawiedzać szatan. Pewnej mroźnej, wczesnej wiosny Staśka wybrała się na łąkę, aby ze źródła zaczerpnąć wody. Nachyliła się i dźwigając wiadro zasłabła i zmarła na miejscu. Po trzech dniach znalazł ją przechodzący tędy gajowy, całą pokrytą szronem. 21 kwietnia 1997 roku, gmina zorganizowała huczny pogrzeb a informacja o pochówku podana była w telewizji krokowskiej. I tak zakończyła swój smutny żywot ostatnia świętokrzyska czarownica.

Dla zainteresowanych krótki film z odwiedzin u Staśki: http://pik.kielce.pl/filmy/reportaze-i-felietony/7489-diabel-mi-sie-widzial.html

Opuszczamy to owiane ponura historią miejsce i docieramy do niebieskiego szlaku. Nad przepływającym strumieniem i bagnami wybudowano drewniane pomosty, aby ułatwić przejście przez mokradła.

Czasem po drodze trafiały nam się takie imponujące wielkością "zawalidrogi".

Dalej szlak prowadzi nasypem kolejki leśnej, służącej niegdyś do transportu drewna.

Tuż przy szlaku zobaczyć można urokliwe źródełko leśne obłożone kamieniami z kilkoma małymi kaskadami wodnymi.

Po opuszczeni Świętokrzyskiego Parku Narodowego udajemy się na przystanek busów. Po drodze mijamy znany turystom zespół klasztorny bernardynek, założony jeszcze w drugiej połowie XV w.

Idąc drogą przez Świętą Katarzyna przechodzimy obok „wątpliwej atrakcji turystycznej”, budy z pamiątkami pamiętającej jeszcze niewątpliwie czasy komuny. Zaniedbana szpeci tylko okolicę i nikt z tym nic nie robi. Ot taka nasza rzeczywistość.