czwartek, 15 maja 2025

 20.04.2025r.   Wola Chroberska - Pełczyska - Olbrycht - Stradów - Chroberz

     

        Wzorem ubiegłego roku i w tym postanowiliśmy zorganizować wyprawę samochodową na pełne uroku Ponidzie. Wczesna wiosna kiedy na drzewach nie ma jeszcze liści, to doskonała pora na spenetrowanie wąwozów, których na tym obszarze jest wiele. Od trawiastych, niezadrzewionych stworzonych przez rzeki wypłukujące gipsowe podłoże, poprzez lessowe jary którymi od wieków przemieszczali się wozami konnymi ludzie, aż po strome i często rozwidlające się wąwozy ukryte w gęstych lasach.
 
       Naszą tegoroczną wizytę na Ponidziu rozpoczynamy w Woli Chroberskiej. To niewielka wieś położona w gminie Złota z mieszaną zabudową, od nowych pięknych domów po stare drewniane „antyki”. Nad wioską góruje wzgórze zwane Wielką Górą na której stoi drewniany krzyż.
 
        Nazwa Wola Chroberska pochodzi od nazwy Chroberz, jako wola dziedziców chroberskich do osiedlania się w tamtym rejonie. W połowie XV wieku wieś była własnością Jana z Tęczyna, który był kasztelanem krakowskim. Na terenie wsi istniał również przed laty folwark rycerski. Wędrując przez wioskę napotkać możemy na pozostałości starej, drewnianej zabudowy pamiętającej zapewne czasy zaborów.
 
        W centralnej części wsi stoi stara studnie, która służyła mieszkańcom do czerpania wody, aby min. do przygotować pożywną strawę dla wracających z pola mężczyzn. W niedzielny poranek, była zapewne miejscem przy w którym gasili pragnienie skacowani chłopi po sobotnich biesiadach 😉
 
      Opuszczając ludzkie sadyby kierujemy się ku górze, dominującej nad całą okolicą. Kręta ścieżka prowadzi nas przez sosnowy las, z dziwacznie powykrzywianymi drzewami. Przez rzadko rosnące pnie drzew prześwieca ciepłe, marcowe słoneczko.
 
      Po kilkuset metrach docieramy na szczyt Wielkiej Góry (298,5m), na którym znajduje się drewniany krzyż upamiętniający epidemię cholery. W XIX wieku na ogromnym obszarze naszego kraju, panowały epidemie cholery i tyfusu. Również i tej okolicy nie ominęło „morowe powietrze” a jedynym sposobem na jego przetrwanie, było schronienie się na wysokiej górze, gdzie nie docierało nisko zawieszone, wilgotne powietrze. Uratowani przed pomorem mieszkańcy wsi, ufundowali ten dziękczynny krzyż w podzięce Bogu za uratowanie od śmierci.
 
Z wierzchołka góry rozpościera się widok na Wolę Chroberską i okoliczne wzgórza.  
 
       Widoczny już z oddali krzyż nie jest jedyną pamiątką po czasach zarazy. Oprócz widocznego na zdjęciu, we wsi znajdują się jeszcze trzy podobne krzyże, a opodal na tzw. Śliwińcu, przy drodze pomiędzy Chrobrzem a Wolą Chroberską, znajduje się cmentarz choleryczny.
 
      Południowo-zachodnie zbocze wzgórza porasta ciepłolubna roślinność w której schronienie znajdują liczne płazy, gady i owady. Trafiliśmy akurat na czas godowy oleicy krówki, gatunku chrząszcza licznie zamieszkującego Ponidzie. Owady te zasiedlają suche i ciepłe łąki, trawiaste zbocza i ugory. Są fitofagami żywiącymi się zielonymi, soczystymi trawami. Uwielbiają również koniczynę, mniszki lekarskie i jaskry. Nie pogardzą również liśćmi buraków, grochu czy ziemniaków, przez co są tępione przez rolników. Obroną larw i dorosłych owadów przed wrogami, jest wytwarzanie wydzieliny zwierającej kantarydynę, silnie trującej substancji zabójczej dla wielu bezkręgowych i zwierząt owadożernych. Jej działanie może wywołać lekkie poparzenie również u ludzi.
 
      Cały region Ponidzia ma zróżnicowaną budowę geologiczną, która uwarunkowała rzeźbę terenu. Rozległe doliny otaczają wapienne wzniesienia na których rozwinęła się roślinność kserotermiczna. Oprócz wapiennych i gipsowych wzgórz, na terenie Ponidzia zobaczyć można grube warstwy lessów, pylastych skał osadowych złożona przede wszystkim z kwarcu z domieszką skaleni, węglanów i innych minerałów. Idąc szosą z Woli w kierunku Odrzywołu, zobaczyć można miejsce styku dwóch warstw geologicznych – wapiennych i lessowych.
 
       Wchodząc do wąwozu zobaczyliśmy na pniu czaszkę i kości wraz z sierścią, należące do jakiegoś drobnego drapieżnika w rodzaju kuny lub łasicy.
 
     Czas zagłębić się we wspomniane na początku wąwozy, cel naszej dzisiejszej wyprawy. Na terenie Kozubowskiego Parku Krajobrazowego spotkać można wiele malowniczych wąwozów lessowych, powstałych dzięki spływającym ze stoków wzgórz strumieni wypłukujących podłoże. W parku tym, o powierzchni 61,6 km² rośnie wiele cennych gatunków flory, takich jak miłek wiosenny, obuwik pospolity, len złocisty, podkolan biały oraz występujący tu jedynie w Polsce groszek pannoński, którego stanowisko znajduje się na Polanie Polichno. Z przedstawicieli fauny, spotkać tu można jelonka rogacza i gniewosza plamistego.
 
Zagłębiając się wąwozem coraz dalej na zachód, musimy przebijać się przez powalone od wichur drzewa.  
 

        Często o tej porze roku, spotkać można na butwiejących częściach drzew czarkę szkarłatną. Do niedawna był to gatunek bardzo rzadki, wpisany do listy gatunków grzybów chronionych, lecz pojawiający się coraz częściej w naszych lasach, został z tej listy wykreślony. W Polsce rośnie od grudnia do maja, porastając w liściastych zaroślach opadłe gałązki drzew i krzewów. Nie posiada ona jakiś szczególnych walorów smakowych, ale jest stosowana w gastronomi jako kolorowy akcent do potraw, głównie z dziczyzny.
 
       Opuszczając jeden z wąwozów przechodzimy przez niewielki grzbiet aby zejść do kolejnego. Ścieżką wydeptaną w większości przez zwierzęta docieramy do końca wąwozu i wychodzimy na szosę w stronę Stradowa, kolejnego punktu naszej wycieczki.
 
Po drodze mijamy kolejny, urokliwy wąwóz lessowy z nadrzewną kapliczką i bitą drogą na jego dnie, którą przemieszczają się rolnicy by dostać się do swych pół uprawnych.  
 
      Po przejechaniu kilku kilometrów docieramy do uwielbianego przez fotografów grodziska w Stadowie. Miejsce to od czasu mojego ostatniego pobytu wiele się zmieniło. Powstały ścieżki i pomosty wokół grodziska, jak i w jego wnętrzu. W sąsiednim przysiółku Stradowa, w tzw. Kopaninie zamontowana została platforma widokowa z lunetą.
 
Jest nawet specjalne miejsce, gdzie nasz znany obrońca przyrody może wygłaszać płomienne przemówienia i pogrozić pięścią! ;) 
 
      Z tego miejsca podziwiać możemy najpiękniejszy widok na grodzisko. U podnóża grodziska powstała okazała altana w kształcie szałasu, zagospodarowane zostało również źródełko rzeki Stradomki, wypływające u podnóża wzniesienia.
 
       Wczesnośredniowieczne grodzisko w Stradowie datowane jest na połowę X wiek i powstało w miejscu wcześniejszej nieobronnej osady, związanej z państwem Wiślan. Założenie obronne składało się z grodu właściwego na planie pięciokąta (Zamczysko) oraz trzech podgrodzi (Barzyńskie, Mieścisko i Waliki). Całość otoczona była wałami ziemnymi sięgającymi do 18 metrów i suchą fosą. Gród został zniszczony w połowie XI wieku w wyniku pożaru a jego rolę przejęła położna w odległości kilkunastu kilometrów Wiślica.
 
Na wałach w małych kępkach rozkwita o tej porze ziarnopłon wiosenny, który dodaje dodatkowego uroku temu miejscu. 
 
Na koronie wału pojawił się również Imigrant, w roli bajarza z Ponidzia ;)
 
Jakże by miało zabraknąć słynnego ujęcia z grodziska? :)
 
Po zwiedzaniu pozostałości wczesnośredniowiecznej osady, czas na odpoczynek i coś ciepłego z ogniska.
 
Podczas posiłku towarzyszył nam oblizujący się miejscowy kundel, wyglądający jak lokalny gangster wśród okolicznych psów.

      Opuszczamy Stradów i udajemy się do miejscowości Pełczyska, gdzie zatrzymujemy się na parkingu przed kościołem. Tutejszy kościół parafia istniał już w roku 1224 o czym świadczą stare kroniki. W XVI wieku działali tu arianie, czyli bracia polscy którzy stanowili wspólnotę religijną, wyodrębnioną z kościoła reformowanego, stanowiąca najbardziej radykalny odłam reformacji w Polsce. Widoczny na zdjęciu kościół św. Wojciecha zbudowany został w 1731 roku. To budowla barokowa, murowana, z nawą o trzech przęsłach oraz z niższym, zakończonym półkolistą absydą prezbiterium. Wewnątrz świątyni znajduje się rokokowe wyposażenie, m.in. ambona, ołtarze, prospekt organowy oraz zabytkowe ławki. W ołtarzu głównym znajduje się obraz Matki Bożej Pełczyńskiej. Fundatorami kościoła byli kasztelan wołyński Jan Paweł Pepłowski i jego żona Zofia z Rejów.

Tuż przy kościelnym placu stoi umieszczona na postumencie figura Jezusa Frasobliwego.

Kierując się na północ wspinamy się krętą ścieżką na pobliskie wzgórze.

       We wczesnym średniowieczu, nieopodal obecnego kościoła na wzgórzu Zawinica (310m) mieścił się gród z zamczyskiem należący do księcia Władysława Łokietka. Zamek w wyniku najazdów szwedzkich został kompletnie zniszczony, a na jego pamiątkę postawiono dwa drewniane krzyże. Niestety do dziś ostał się jedynie jeden z krzyży, drugi zaś leży przewrócony w trawie. Na szczycie wzniesienia zachowały się zarośnięte samosiejkami wały obronne wraz z suchą fosą.

       Na południowym stoku góry Zawienica, w beżowych jeszcze po zimie trawach zakwitają miłki, jedne z moich ulubionych wiosennych kwiatów. W Polsce miłki wiosenne są pod ścisłą ochroną i znajdują się na czerwonej liście roślin i grzybów Polski uznawanych za gatunek zagrożony wyginięciem.

Wracamy spod grodziska na wschód 
w kierunku powrotnym pod kościół.

     Po drodze mijamy cmentarz, na którym znajduje się neogotycka kaplica grobowa rodu Olszowskich z II połowy XIX wieku, którzy byli właścicielami dóbr Złota. Spoczywa tu m.in. Aleksander Olszowski, uczestnik Powstania Styczniowego 1863 roku.

      Wracając do Kielc odwiedzamy jeszcze po drodze pałac w Chrobrzu, niestety aby się do niego dostać musieliśmy zawrócić i podjechać od strony wsi. Po drodze natrafiliśmy na naszego starego znajomego - trabanta, który stoi na terenie pałacu już dłuuuugi czas.

   Chroberz ma metrykę średniowieczną i notowany jest od XII wieku. Jego nazwa najprawdopodobniej pochodzi od Bolesława Chrobrego, powracającego z wyprawy kijowskiej, który następnie wzniósł nad brzegiem przepływającej Nidy obronny zamek i założył parafię. Na zamku zatrzymał się sam król Kazimierz Wielki, który leczył się po wypadku, odniesionym w czasie polowania na terenie przedborskich lasów.
     Fundatorem pałacu był hrabia Aleksander Wielopolski, ordynat pińczowski a projektantem znany na Ponidziu Henryk Marconi. Współcześnie obiekt zajmowany jest przez Ośrodek Dziedzictwa Kulturowego Ponidzia i Tradycji Rolnej, lecz aby go zwiedzić należy wcześniej umówić się telefonicznie. Jako ciekawostka, na terenie pałacu w roku 2000 ekipa filmowa Filipa Bajona kręciła sceny do filmu „Przedwiośnie”.

      Do czasów powstania Polski Ludowej i nacjonalizacji wszelkich dóbr majątkowych, była rodzina Wielopolskich. O ile ówczesna władza dbałą o budynek pałacu, umieszczając w nim Zespół Szkół Rolniczo-Handlowych zaniedbano piękny park okalający pałac. Dawniej rosły w nim różne gatunki egzotycznych drzew, lecz do dziś zachowały się tylko miłorzęby i ten wspaniały platan klonolistny.

Czas zakończyć naszą foto-wycieczkę po uroczym Ponidziu, zatrzymując się na chwilę nad pińczowskim zalewem. 

środa, 14 maja 2025

 21.03.2025r.   "Pojezierze Świętokrzyskie" - "Żurawski Ług" - "Jezioro Elżbiety" - Jedle - Łopuszno

     

        Pierwszy dzień kalendarzowej wiosny i jak tu nie uczcić takiej daty, nie wybierając się na łono natury? Nie ma takiej opcji. 
 
        Biorąc dzień wolnego w pracy postanowiliśmy wybrać się niewielką ekipę i pojechać autem na "pojezierze świętokrzyskie" w poszukiwaniu żurawi. Pogoda trafiła się wyśmienita, sporo słońca i ciepły dzień, czyli w sam raz na wypad za miasto. Trzecia dekada marca, więc dzikie ptactwo wodne już dawno rozgościło się pośród świętokrzyskich jezior i mokradeł. I z myślą o sfotografowaniu żurawi, wybraliśmy się w okolicę Gnieździsk i Łopuszna. W planach były trzy punkty: Żurawski Ług, jezioro Elżbiety i słynny Żabiniec. A gdzie natrafiliśmy na te zwiastujące wiosnę ptaki ...... w dalszej części opowieści.
 
       Pierwszą, kalendarzowo-wiosenną wyprawę rozpoczynamy od parkingu po zachodniej stronie Gnieździsk. Stąd ruszamy pieszo w kierunku północno-zachodnim aby obejść dokoła rozlewiska Żurawskiego Ługu.
 
       Po krótkiej wędrówce przez piaszczysty las pełen lisich jam, docieramy do brzegu jednego z większych pozostałości dawnych, świętokrzyskich jezior.
       Niewiele osób zapewne wie, że na terenie naszego województwa, jeszcze do niedawna istniało tzw. Pojezierze Świętokrzyskie. Powstało one w czasach zlodowacenia, około 10 tys. lat temu na skutek wywiewania sypkiego podłoża - piasku, przez wiejące wówczas huraganowe wiatry. Powstawała w ten sposób ogromna niecka która w wyniku topnienia lodowca napełniała się wodą. Zbiorniki takie powstawały od Strawczyna aż po Łopuszno i Rykoszyn na południe. Najatrakcyjniejszym z takich polodowcowych jeziorek jest jezioro Elżbiety, znajdujące się koło Michalej Góry. Niestety w wyniku melioracji i osuszania większość tych prehistorycznych pamiątek zarosła, bądź zniknęła na zawsze.
 
       Niestety, ale na Żurawskim Ługu zastaliśmy tylko łabędzie, dzikie kaczki i parę perkoz. Słychać było co prawda żurawie w oddali, ale albo wybrały się na pola aby żerować, albo to miejsce stało się zbyt popularne i ptaki się stąd wyniosły.
 
        Zataczając krąg wokół zbiornika, musimy po drodze pokonać podmokły las. Nazwa "ług", to staropolskie słowo związane z miejscami podmokłymi, oznaczające bagna, mokradła, łęgi, czy zabagnione łąkę. Poziom wód jest tam zazwyczaj zmienny, w okresie roztopów i długotrwałych opadów jest znacznie wyższy, zaś w wyniku ich braku, wody ubywa. Nam na trasie wędrówki trafił się trochę jakby łęgowy las, z tym że zamiast olch rosły tu przeważnie brzozy i sosny.
 
Pomimo podmokłego, bagiennego terenu ..... nie, to nie łoś - to Bartek ;)
 
      Domykamy powoli pętlę naszej trasy, wędrując północnym brzegiem rozlewiska. W oddali nadal słychać było klangor żurawi, ale nie rezygnując z poszukiwań wsiadamy do auta aby dotrzeć do kolejnej miejscówki.
 
        Następnym punktem przy poszukiwaniu żurawi było słynne Jezioro Elżbiety. Teren na którym się ono znajduje należy do osoby prywatnej i bez zgody właściciela nie wypada tam wchodzić. My akurat doszliśmy od strony strumienia i żadnej tabliczki tam nie widzieliśmy. Myślę, że jeśli ktoś uszanuje to miejsce, nie będzie śmiecił ani palił ogniska, to nic złego się nie stanie. W pobliskim lesie widać było ślady po zeszłorocznym pożarze poszycia leśnego, dlatego w okolicy zainstalowany jest monitoring.
 
        To kolejne z pozostałości świętokrzyskich jezior, zapewne znacznie już pomniejszone w wyniku upływu czasu. To malownicze miejsce z uroczym pomostem, swą nazwę nosi od imienia żony właściciela okolicznych dóbr. Szkoda tylko, że ten drewniany pomost dodający uroku tej miejscówce powoli się rozsypuje.
 
Wokół akwenu panuje niezwykła cisza, słychać jedynie pierwsze wiosenne ptaki i nawoływania żab. I tu niestety również nie natrafiliśmy na żurawie. 
 
     Jadąc w kierunku Łopuszna na kolejną miejscówkę, zauważyliśmy z drogi stary, drewniany wiatrak bez skrzydeł. Szybko po hamulcach, zawracamy i podjeżdżamy pod niego. Po chwili podszedł do nas właściciel tego zabytkowego obiektu, bardzo sympatyczny pan i otworzył dla nas jego wnętrze. Po zezwoleniu na wejście do środka, zaczęliśmy zwiedzać jego zakamarki.
 
Od razu przy wejściu naszą uwagę przykuła stara tabliczka z "policyjnym zakazem palenia".
 
         Wiatrak ten, wybudowany w 1920 roku to przedstawiciel najstarszego i najprymitywniejszego typu wiatraka europejskiego - koźlaka. Na ziemiach polskich pojawił się już w XIV wieku, najwcześniej w Wielkopolsce i na Kujawach. Jego nazwa pochodzi od tzw. kozłów, czyli 4 zastrzałów, wczepionych w fundament budowli podtrzymującej słup, stanowiący pionową oś przechodzącą przez środek młyna. Nastawianie wirnika do kierunku wiatru odbywało się ręcznie za pomocą umocowanej do niego belki o odpowiedniej długości, wokół której obracano całą konstrukcję wiatraka. Od XIX wieku zamiast drewnianego kozła zaczęto stosować bardziej wytrzymałe konstrukcje z cegły lub kamienia, a następnie z betonu. Wnętrze wiatraka pomimo upływającego czasu, zachowane jest w dobrym stanie.
 
Zwiedzając wiatrak warto zwrócić uwagę na różne detale, jak ta oto tabliczka znamionowa z nazwą zakładu, gdzie powstały części do tego młyna.
 
Niektóre z mechanizmów poruszających maszyny w młynie, pokryte zostały patyną z mąki, kurzu i pajęczyn. 
 
      Zaglądając do małej drewnianej szafeczki, zobaczyliśmy zakurzony kieliszek, zapewne z którego ówczesny właściciel popijał zacne trunki oraz niepozorne pudełeczko. Znajdowała się w nim wata żelazna, nasycona roztworem chlorku żelazowego, używana do tamowania krwotoków. Na przedniej stronie zaciekawił nas nadruk z adresem fabryki, mieszczącym się w Stalinogrodzie. A owe miasto to dzisiejsze Katowice, które w czasach najmroczniejszej komuny nosiło niechlubną nazwę, po słynnym ludobójcy i zwyrodnialcu - Stalinie.
 
        Dzięki uprzejmości spadkobiercy młyna, mieliśmy okazję zobaczyć również jego górny poziom. Po wysłuchaniu wielu ciekawych opowieści, podziękowaliśmy właścicielowi za gościnę i udaliśmy się do ostatniego punktu naszej wyprawy.
 
      Po dotarciu do wsi Jedle, parkujemy samochód pod wiatą turystyczną i udajemy się nad kolejne, polodowcowe jezioro - Żabiniec. Prowadzi do niego szutrowa droga z fotogenicznymi, pokrzywionymi żerdziami ogrodzenia.
 
To ostatnia szansa na spotkanie żurawi, lecz jak na razie natknęliśmy się na ślady działania bobrów.
 
      I w końcu są :), niestety bardzo płoche i możemy je obserwować tylko z daleka. Żuraw zwyczajny (Grus grus) to gatunek dużego ptaka zamieszkujący północną i środkową część Euroazji. Niegdyś popularny w całej Europie, teraz w wyniku osuszania podmokłych terenów występuje tylko w niewielkich koloniach i na niewielkich terytoriach. Do Polski przylatuje w marcu i kwietniu, a opuszcza nasz kraj we wrześniu i październiku. Zimuje na Półwyspie Iberyjskim, we Francji, w Afryce Północnej aż po Indie i wschodnie Chiny.
 

 
      Z dawnego dużego jeziora Żabiniec pozostało już tylko rozległe torfowisko, wśród którego znajduje się kilka zbiorników wodnych. Zobaczyć tu można pływającą darń, tzw. pło lub spleje – grubą warstwę pływającej roślinności osiągającą do dwóch metrów grubości. W wodzie rosną nenufary, grążele czy czermień błotna z białymi kwiatami. Brzegi akwenów porasta bagno zwyczajne, zwane też dzikim rozmarynem. Z racji wydzielania silnego zapachu, było niegdyś stosowane jako środek odstraszający mole.
 
Niestety w wyniku osuszania powierzchnia lustra wody dramatycznie się kurczy, tu gdzie dawniej była tafla wody, teraz rosną bujne trawy i powoli zaczynają wyrastać brzozy i sosny. 
 
I tu również jak przy Jeziorze Elżbiety postawiony jest pomost do wody.
 
 Przy największym ze zbiorników na Żabieńcu
 
Wracając z Żabińca przez wioskę Jedle, nasz wzrok przykuł niezwykły mural na szczycie jednego z domów, poświęcony pamięci rodziców gospodarzy.
 
Wracając do domu postanowiliśmy odwiedzić Łopuszno. Na zdjęciu niewielki rynek i kościół parafialny przebudowany pod koniec XIX w. 
 
        W centrum miasteczka znajduje się również pałac Dobieckich z 1897 roku z bramą murowaną z I poł. XVIII wieku, wzniesiony według projektu Władysława Marconiego. Po wojennych pożarze w latach 1947–1948 przeprowadzono remont i adaptację budynku na szkołę. W budynku funkcjonował Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych i Liceum Ogólnokształcące im. kardynała Karola Wojtyły. Aktualnie pałac odzyskali dawni jego właściciele – rodzina Chrzanowskich i trwa w nim generalny remont. Zza parkanu widać starą, lekko zrujnowaną fontannę, która zdobiła pałacowy park.
 

      Drugim punktem odwiedzony podczas powrotu były ruiny pałacu Tarłów. Pałac został wzniesiony w latach 1645–1650 przez Jana Aleksandra Tarłę i słynął z tego, że był bardzo podobny do kieleckiej rezydencji biskupów krakowskich. W rodzinie Tarłów majątek pozostał do 1842 roku, a w połowie XIX wieku spłonął. Od tego czasu, mimo licznych starań, obiekt popada w coraz większą ruinę.


Ostatnio nawet zostały powycinane krzaki i drzewa otaczające zamek, to ponoć pierwszy krok do rewitalizacji tego wspaniałego pomnika historii.
 
Na koniec jeszcze rzut oka w dal, otoczenie pałacu i czas wracać do domu.