"Jest zima, wiec musi być zimno" jak mawiał pewien klasyk w "Misiu", więc nas to nie zraziło i postanowiliśmy powędrować w ten syberyjski mróz. Dystans z racji na chłód był niezbyt duży, aby potem nie trzeba było robić przeszczepów nosa. Na punkt startu, do Daleszyckiego rynku, dojeżdżamy autobusem 11. Warunki panowały w nim jak w chłodni, więc wyszliśmy z autobusu niczym zombie na wycieczce.
Na przyokiennym termometrze -22°C co powodowało dylemat: iść czy nie iść. A - może się więcej taka zima w tym roku nie trafi. W końcu w dzieciństwie nie takie zimy bywały.
Zbiórka na Żytniej o 7:40 i tylko nasza dzielna piątka zdecydowała się na to wyzwanie. Nad parkiem dostrzec można było tęczę spowodowaną przez unoszące się kryształki lodu, zwane diamentowym pyłem.
Po przyjeździe do Daleszyc i opuszczeniu "przytulnego" autobusu-chłodni, lekko paralitycznym krokiem ruszamy w trasę. Idąc ul. Kościuszki mijamy mostek na strudze Stokowa, przechodząc obok figury św. Nepomucena z roku 1811.
Tuż przy moście zostaliśmy obszczekani przez lokalną bandę czworonogów.
Docieramy do rozwidlenia dróg i mamy chwile zastanowienia - czy Polną w lewo czy Polną w prawo? :)
Opuszczamy ostatnie domostwa Daleszyc i wędrujemy ośnieżoną, polną drogą.
Przed Słopcem skręcamy na zachód w kierunku lasu, mijając kamienny obelisk z krzyżem.
Po drodze natrafiliśmy na publiczny, drewniany Toi-Toi, przy którym Pietrek "się wahał" ;)
W miejscu starego kamieniołomu piaskowca natrafić można na wychodnie prekambryjskich opon od Ursusa, miejsce niezwykle cenione przez lokalnych archeologów spod Słopca.
W czasie wędrówki warto zrobić mały popas aby uzupełni tłuszcz w
organiźmie, więc zrobiliśmy sobie małą ucztę. Dziś w menu - stopione
podgardle z cebulką i siekaną tarniną oraz wędzona słonina z cebulkową
konfiturą.
Po podjedzeniu ruszamy dalej przez las drogą zwaną "Gościńcem Słopieckim".
Dalej droga wiedzie opodal góry Jabłonna i przecina jej grzbiet porośnięty pięknie oprószonymi śniegiem jodłami.
Najwyższy czas na popas z ogniskiem, więc zatrzymujemy się przy wiacie leśników aby podpiec swoje specyfiki nad ciepłymi płomieniami ogniska. Zastaliśmy nawet przygotowane dla strudzonych wędrowców "kije na patyki" - jak to powiedział Pietrek.
Opuszczamy powoli las, mijamy pomnik Ofiar Egzekucji z lat 1942-44 i docieramy do szosy.
Lubrzanka skuta lodem odbijała w oczkach wodnych promienie styczniowego słońca.
Lekko zmarznięci i zmęczeni czekamy pod Marzyszem na transport do Kielc. Daliśmy radę ʘ‿ʘ
Zuchy!
OdpowiedzUsuńZ taką aprowizacją to i Syberia niestraszna ;)
OdpowiedzUsuńKielonek fajny!