21.03.2025r. "Pojezierze Świętokrzyskie" - "Żurawski Ług" - "Jezioro Elżbiety" - Jedle - Łopuszno
Pierwszy dzień kalendarzowej wiosny i jak tu nie uczcić takiej daty, nie wybierając się na łono natury? Nie ma takiej opcji.
Biorąc dzień wolnego w pracy postanowiliśmy wybrać się niewielką ekipę i pojechać autem na "pojezierze świętokrzyskie" w poszukiwaniu żurawi. Pogoda trafiła się wyśmienita, sporo słońca i ciepły dzień, czyli w sam raz na wypad za miasto. Trzecia dekada marca, więc dzikie ptactwo wodne już dawno rozgościło się pośród świętokrzyskich jezior i mokradeł. I z myślą o sfotografowaniu żurawi, wybraliśmy się w okolicę Gnieździsk i Łopuszna. W planach były trzy punkty: Żurawski Ług, jezioro Elżbiety i słynny Żabiniec. A gdzie natrafiliśmy na te zwiastujące wiosnę ptaki ...... w dalszej części opowieści.
Pierwszą,
kalendarzowo-wiosenną wyprawę rozpoczynamy od parkingu po zachodniej
stronie Gnieździsk. Stąd ruszamy pieszo w kierunku północno-zachodnim
aby obejść dokoła rozlewiska Żurawskiego Ługu.
Po
krótkiej wędrówce przez piaszczysty las pełen lisich jam, docieramy do
brzegu jednego z większych pozostałości dawnych, świętokrzyskich jezior.
Niewiele osób zapewne wie, że na terenie naszego województwa, jeszcze do niedawna istniało tzw. Pojezierze Świętokrzyskie. Powstało one w czasach zlodowacenia, około 10 tys. lat temu na skutek wywiewania sypkiego podłoża - piasku, przez wiejące wówczas huraganowe wiatry. Powstawała w ten sposób ogromna niecka która w wyniku topnienia lodowca napełniała się wodą. Zbiorniki takie powstawały od Strawczyna aż po Łopuszno i Rykoszyn na południe. Najatrakcyjniejszym z takich polodowcowych jeziorek jest jezioro Elżbiety, znajdujące się koło Michalej Góry. Niestety w wyniku melioracji i osuszania większość tych prehistorycznych pamiątek zarosła, bądź zniknęła na zawsze.
Niewiele osób zapewne wie, że na terenie naszego województwa, jeszcze do niedawna istniało tzw. Pojezierze Świętokrzyskie. Powstało one w czasach zlodowacenia, około 10 tys. lat temu na skutek wywiewania sypkiego podłoża - piasku, przez wiejące wówczas huraganowe wiatry. Powstawała w ten sposób ogromna niecka która w wyniku topnienia lodowca napełniała się wodą. Zbiorniki takie powstawały od Strawczyna aż po Łopuszno i Rykoszyn na południe. Najatrakcyjniejszym z takich polodowcowych jeziorek jest jezioro Elżbiety, znajdujące się koło Michalej Góry. Niestety w wyniku melioracji i osuszania większość tych prehistorycznych pamiątek zarosła, bądź zniknęła na zawsze.
Niestety,
ale na Żurawskim Ługu zastaliśmy tylko łabędzie, dzikie kaczki i parę
perkoz. Słychać było co prawda żurawie w oddali, ale albo wybrały się na
pola aby żerować, albo to miejsce stało się zbyt popularne i ptaki się
stąd wyniosły.
Zataczając
krąg wokół zbiornika, musimy po drodze pokonać podmokły las. Nazwa
"ług", to staropolskie słowo związane z miejscami podmokłymi,
oznaczające bagna, mokradła, łęgi, czy zabagnione łąkę. Poziom wód jest
tam zazwyczaj zmienny, w okresie roztopów i długotrwałych opadów jest
znacznie wyższy, zaś w wyniku ich braku, wody ubywa. Nam na trasie
wędrówki trafił się trochę jakby łęgowy las, z tym że zamiast olch rosły
tu przeważnie brzozy i sosny.
Domykamy
powoli pętlę naszej trasy, wędrując północnym brzegiem rozlewiska. W
oddali nadal słychać było klangor żurawi, ale nie rezygnując z
poszukiwań wsiadamy do auta aby dotrzeć do kolejnej miejscówki.
Następnym
punktem przy poszukiwaniu żurawi było słynne Jezioro Elżbiety. Teren na
którym się ono znajduje należy do osoby prywatnej i bez zgody
właściciela nie wypada tam wchodzić. My akurat doszliśmy od strony
strumienia i żadnej tabliczki tam nie widzieliśmy. Myślę, że jeśli ktoś
uszanuje to miejsce, nie będzie śmiecił ani palił ogniska, to nic złego
się nie stanie. W pobliskim lesie widać było ślady po zeszłorocznym
pożarze poszycia leśnego, dlatego w okolicy zainstalowany jest
monitoring.
To
kolejne z pozostałości świętokrzyskich jezior, zapewne znacznie już
pomniejszone w wyniku upływu czasu. To malownicze miejsce z uroczym
pomostem, swą nazwę nosi od imienia żony właściciela okolicznych dóbr.
Szkoda tylko, że ten drewniany pomost dodający uroku tej miejscówce
powoli się rozsypuje.
Wokół
akwenu panuje niezwykła cisza, słychać jedynie pierwsze wiosenne ptaki i
nawoływania żab. I tu niestety również nie natrafiliśmy na żurawie.
Jadąc
w kierunku Łopuszna na kolejną miejscówkę, zauważyliśmy z drogi stary,
drewniany wiatrak bez skrzydeł. Szybko po hamulcach, zawracamy i
podjeżdżamy pod niego. Po chwili podszedł do nas właściciel tego
zabytkowego obiektu, bardzo sympatyczny pan i otworzył dla nas jego
wnętrze. Po zezwoleniu na wejście do środka, zaczęliśmy zwiedzać jego
zakamarki.
Wiatrak
ten, wybudowany w 1920 roku to przedstawiciel najstarszego i
najprymitywniejszego typu wiatraka europejskiego - koźlaka. Na ziemiach
polskich pojawił się już w XIV wieku, najwcześniej w Wielkopolsce i na
Kujawach. Jego nazwa pochodzi od tzw. kozłów, czyli 4 zastrzałów,
wczepionych w fundament budowli podtrzymującej słup, stanowiący pionową
oś przechodzącą przez środek młyna. Nastawianie wirnika do kierunku
wiatru odbywało się ręcznie za pomocą umocowanej do niego belki o
odpowiedniej długości, wokół której obracano całą konstrukcję wiatraka.
Od XIX wieku zamiast drewnianego kozła zaczęto stosować bardziej
wytrzymałe konstrukcje z cegły lub kamienia, a następnie z betonu.
Wnętrze wiatraka pomimo upływającego czasu, zachowane jest w dobrym
stanie.
Zwiedzając wiatrak warto zwrócić uwagę na różne detale, jak ta oto tabliczka znamionowa z nazwą zakładu, gdzie powstały części do tego młyna.
Niektóre z mechanizmów poruszających maszyny w młynie, pokryte zostały patyną z mąki, kurzu i pajęczyn.
Zaglądając
do małej drewnianej szafeczki, zobaczyliśmy zakurzony kieliszek,
zapewne z którego ówczesny właściciel popijał zacne trunki oraz
niepozorne pudełeczko. Znajdowała się w nim wata żelazna, nasycona
roztworem chlorku żelazowego, używana do tamowania krwotoków. Na
przedniej stronie zaciekawił nas nadruk z adresem fabryki, mieszczącym
się w Stalinogrodzie. A owe miasto to dzisiejsze Katowice, które w
czasach najmroczniejszej komuny nosiło niechlubną nazwę, po słynnym
ludobójcy i zwyrodnialcu - Stalinie.
Dzięki
uprzejmości spadkobiercy młyna, mieliśmy okazję zobaczyć również jego
górny poziom. Po wysłuchaniu wielu ciekawych opowieści, podziękowaliśmy
właścicielowi za gościnę i udaliśmy się do ostatniego punktu naszej
wyprawy.
Po
dotarciu do wsi Jedle, parkujemy samochód pod wiatą turystyczną i
udajemy się nad kolejne, polodowcowe jezioro - Żabiniec. Prowadzi do
niego szutrowa droga z fotogenicznymi, pokrzywionymi żerdziami
ogrodzenia.
To ostatnia szansa na spotkanie żurawi, lecz jak na razie natknęliśmy się na ślady działania bobrów.
I
w końcu są :), niestety bardzo płoche i możemy je obserwować tylko z
daleka. Żuraw zwyczajny (Grus grus) to gatunek dużego ptaka
zamieszkujący północną i środkową część Euroazji. Niegdyś popularny w
całej Europie, teraz w wyniku osuszania podmokłych terenów występuje
tylko w niewielkich koloniach i na niewielkich terytoriach. Do Polski
przylatuje w marcu i kwietniu, a opuszcza nasz kraj we wrześniu i
październiku. Zimuje na Półwyspie Iberyjskim, we Francji, w Afryce
Północnej aż po Indie i wschodnie Chiny.
Z
dawnego dużego jeziora Żabiniec pozostało już tylko rozległe
torfowisko, wśród którego znajduje się kilka zbiorników wodnych.
Zobaczyć tu można pływającą darń, tzw. pło lub spleje – grubą warstwę
pływającej roślinności osiągającą do dwóch metrów grubości. W wodzie
rosną nenufary, grążele czy czermień błotna z białymi kwiatami. Brzegi
akwenów porasta bagno zwyczajne, zwane też dzikim rozmarynem. Z racji
wydzielania silnego zapachu, było niegdyś stosowane jako środek
odstraszający mole.
Niestety
w wyniku osuszania powierzchnia lustra wody dramatycznie się kurczy, tu
gdzie dawniej była tafla wody, teraz rosną bujne trawy i powoli
zaczynają wyrastać brzozy i sosny.
Wracając
z Żabińca przez wioskę Jedle, nasz wzrok przykuł niezwykły mural na
szczycie jednego z domów, poświęcony pamięci rodziców gospodarzy.
Wracając do domu postanowiliśmy odwiedzić Łopuszno. Na zdjęciu niewielki rynek i kościół
parafialny przebudowany pod koniec XIX w.
W
centrum miasteczka znajduje się również pałac Dobieckich z 1897
roku z bramą murowaną z I poł. XVIII wieku, wzniesiony według
projektu Władysława Marconiego. Po wojennych pożarze w latach
1947–1948 przeprowadzono remont i adaptację budynku na szkołę. W
budynku funkcjonował Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych i Liceum
Ogólnokształcące im. kardynała Karola Wojtyły. Aktualnie pałac
odzyskali dawni jego właściciele – rodzina Chrzanowskich i trwa
w nim generalny remont. Zza parkanu widać starą, lekko zrujnowaną
fontannę, która zdobiła pałacowy park.
Drugim punktem odwiedzony podczas powrotu były ruiny pałacu Tarłów. Pałac został wzniesiony w latach 1645–1650 przez Jana Aleksandra Tarłę i słynął z tego, że był bardzo podobny do kieleckiej rezydencji biskupów krakowskich. W rodzinie Tarłów majątek pozostał do 1842 roku, a w połowie XIX wieku spłonął. Od tego czasu, mimo licznych starań, obiekt popada w coraz większą ruinę.
Ostatnio nawet zostały powycinane krzaki i drzewa otaczające zamek, to ponoć pierwszy krok do rewitalizacji tego wspaniałego pomnika historii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz