sobota, 10 lutego 2018

10.02.2018r.   Okolice Korytnicy - czyli z Włoszczowic przez Lipe, Karsy, Korytnicę do Sobkowa


              Korzystając ze śnieżnej aury, której tej zimy jest jak na lekarstwo i nie czekając na słoneczny dzień, postanowiliśmy znów wyskoczyć na szlak. Po zbiórce na dworcu BUS-owym, pojechaliśmy samochodem rejsowym do Włoszczowic. O dziwo bus przyjechał o czasie, widać dobra firma.
 
We Włoszczowicach dołącza do naszej ekipy Jacek i razem ruszamy przez nieczynną od wielu lat stację kolejową ku Korytnicy. Oczywiście nie obyło się bez czekania na podniesienie szlabanu :)


Droga ku wsi Lipa wiodła przez rozległe pola, zimny wiatr wiał nam prosto w twarze.

Pierwsze wzmianki o wiosce Lipa datowane są na 1335 r. Była ona wówczas własnością Wojciecha z Lipy a od 1508 roku, właścicielem części wsi był Stanisław Lipski, dziedzic rodziny Karsów. Tuż przy drodze stoją ruiny dawnego spichlerza, obecnie zarośnięte i bardzo zaniedbane.

Opodal wspomnianego spichlerza znajduje się drewniany dwór z początków XX wieku, stojący w otoczeniu XIX wiecznego parku dworskiego i dawnych stawów hodowlanych.


Po minięciu zabudowań wędrujemy przez rozległe pola uprawne, pokryte białym puchem. W międzyczasie odłączył się od nas Mirek i popędził na pobliskie wzgórze. Myśleliśmy, że to po zjedzeniu "pewnych ciasteczek" go tak naszło, ale okazało się, że to tylko chęć podziwiania widoków.


Po wejściu w las i krótkiej wędrówce wśród dorodnych sosen wyszliśmy na otwartą przestrzeń. Z daleka widok sprawiał jakbyśmy dotarli do kresu drogi, gdzie kończy się świat.



Przed wejściem na górę Grodziskową, gdzie według badań geologicznych i zdjęciach z georadaru znajdował się średniowieczny gród, zrobiliśmy krótki popas na uzupełnienie płynów rozgrzewających.


Po wędrówce wierzchołkiem wzgórza, czeka nas teraz ostre zejście stromizną w dół, ku niewielkiej dolinie. Dolina rozdziela wspomnianą górę od kolejnej - Łysej Góry. Na jej dnie płynie niewielki potok na którym przed laty wybudowano betonowy jaz, aby spiętrzyć wodę.


Teraz czekała na nas dla odmiany wspinaczka stromym podejściem, aby zrównoważyć atrakcje ;)


Na szczycie niewielkiej Łysej Góry podziwiać można wspaniały widok na Grodziskową i okalającą ją dolinę. Być może w tym roku będzie ona miejscówką na nasz coroczny "Nocnik" - czyli pieszy rajd nocny zakończony ogniskiem i podziwianiem wschodu słońca.


Dalej trasa prowadzi nas przez Korytnicę, mijamy kościół pw. św. Floriana z lat 1645–1656, przebudowany w XVIII wieku wraz z murowaną dzwonnicą z 1837 roku.

Przemierzając często niewielkie wsie z dala od turystycznych szlaków, stajemy się obiektem zainteresowania autochtonów, którzy w milczeniu bacznie nam się przyglądają. To milczenie jest bardzo intrygujące, ale to pewnie - jak mawia satyryk Andrzej Poniedzielski - "taka świętokrzyska zaduma" :)


 Opuszczamy Korytnicę i kierujemy się w stronę Sobkowa, wędrując drogą przez łąki i las.


Po kolejnych kilku "pięciusetmetrach" dochodzimy do Nidy, która meandrując przecina sosnowy las.


W pobliżu jej koryta, pod lasem rozbijamy biwak i rozpalamy ognisko.


Ośmiu chłopa w środku zimy przy ognisku, to zapewne rzadki tu widok :)


Jako danie główne oczywiście kiełbaski i boczek z kija ale nasz nieoceniony kuchmistrz-wędrowiec - Jogi, zaserwował nam winniczki w ziołowym masełku, które wyjęte z żaru apetycznie skwierczały.

Kolejnym rarytasem na postoju był upieczony ananas polany sosem chilli - palce lizać.


Po podjedzeniu i wypiciu co nam zostało w plecakach, wędrujemy dalej wzdłuż leniwie płynącej Nidy, podziwiając uroki zimowej rzeki. Szkoda że choć na chwilę nie wyszło słońce :(



Docieramy w okolice Sobkowa, opuszczamy klimaty nad Nidą i udajemy się do miasteczka na busa do Kielc. Mimo braku słońca, przy lekkim mrozie wędrówka była całkiem przyjemna. 

 
Krótki filmik z rajdu
 
 Tekst dnia: "Jogi kuca z podpartą na dłoni głową, spogląda zamyślony w dal, więc go pytam: "Co, dopadł Cię jakiś romantyzm?" .... a Przemek na to - "Nie, to raczej reumatyzm!" :)

3 komentarze:

  1. No, panowie - elegancko! Nie dość, że winniczki, to jeszcze stosowne sztućce. A czytelnikowi ślinka cieknie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Szamanie ślimaków w lesistej krainie, to prawie survival, Grylls byłby z Was dumny ;)

    Jak dla mnie szlak świetny, ja słońca nie potrzebuję, wystarczy urozmaicona przestrzeń i wiatr. Choć faktycznie przy słoneczku to zimowe zdjęcia ladniej wychodzą.

    OdpowiedzUsuń
  3. O fiu! Winniczki, a ja myślałam, że nasze placki ziemniaczane na ognisku to rarytas.

    OdpowiedzUsuń