czwartek, 31 grudnia 2015

29.12.2015r.   Zajączków - Młynki - Gnieździska - Wesoła


                   To już ostatni wypad w 2015 roku i trochę szkoda, że w takich pochmurno-ponurych klimatach. Cóż, zima w tym roku była bardziej jesienna jak widać. Nad naszymi głowami wisiały chmury frontu okluzji, powstały z połączenia frontów chłodnego który dogonił front ciepły i zwały ołowianych chmur bardzo wolno przesuwały się nad naszą częścią Polski. Ale to ostatni w miarę ciepły dzień tej zimy, zapowiadają nadejście mrozów. Do Zajączkowa dojeżdżamy linią dalekobieżną 203. Nasz pierwszy cel na trasie - zbudowana z wapieni Góra Wesołowska (307m).

Szczyt góry okazał się nie do zdobycia, był cały porośnięty gęstą tarniną i krzewami dzikiej róży.


Po przedarciu się przez chaszcze i wydrapaniu przez ciernie, wędrujemy w stronę małego przysiółka Wesoła. Idąc przesieką pod słupami wysokiego napięcia zostawiamy nieprzebytą Wesołowską Górę za sobą. Szkoda, że dawno temu wytyczony przez nią żółty szlak tak zarósł i został zapomniany przez PTTK, bo bez maczety nie ma się co tam wybierać.


Dalej linia słupów prowadzi przez górę Bolmińską, nie wiem kto projektuje takie trasy przebiegu tych linii, ale jest to barbarzyństwo tak kaleczyć świetokrzyski krajobraz.


Po drodze natrafiamy na masę potłuczonych szkieł, zapewne to opuszczone legowisko świętokrzyskich fakirów.


Po przejściu drogą opodal wioski Wesoła dochodzimy do rzeki Łososiny, zwanej "Wierną Rzeką".


W pobliżu rzeki znajdują się ruiny młyna rodziny Gorajów, wybudowanego na starorzeczu i owiany ponurą, sięgającą II Wojny Światowej historią.


21 czerwca 1943 roku po donosie na rodzinę młynarza, o pomocy lokalnej partyzantce, oddział żandarmerii z Kielc i Łopuszna nocą otoczył zabudowania i po splądrowaniu ich rozstrzelał całą rodzinę. Z masakry uratował się jedynie Stanisław Kot, który raniony w rękę ukrył się w szuwarach i ocalał jako jedyny świadek tego mordu. Po wykonaniu egzekucji wojsko odjechało a młyn podpalono.
 
Po opuszczeniu ruin młyna wędrujemy przez wieś Młynki i pokonując tory kolejowe kierujemy się w stronę zalesionego wzgórza Dębowa.

Pod  szczytem wzniesienia znajduje się nieczynny kamieniołom, zarośnięty już dziko rosnącymi sosnami i innymi drzewami. Po dawnych pracach nie zostało śladu.



Kolejny, tym razem czynny kamieniołom, to wyrobisko w Górze Maćkowej, gdzie wydobywany jest wapień jurajski na potrzeby przemysłu wapienniczego.


Krótki odpoczynek pod samotna gruszą, gdzie czekamy na resztę kompanii i dalej w drogę.


Po przejściu przez wieś Gałęzice i wizytę w miejscowym sklepie zaliczamy kolejny, nieczynny kamieniołom na Dybkowej Górze.


Z grani wyeksploatowanej kopalni kamienia rozciąga się widok na rozlegle łąki i pola a daleko na wschodzie widać kieleckie osiedla mieszkaniowe. A my dalej w drogę, w stronę lasu.


Przejście przez las okazało się niezbyt łatwe, oprócz licznych rowów wypełnionych cuchnącą wodą natrafiliśmy na mnóstwo powalonych drzew, niczym po przejściu tornada.

Po przebyciu bardzo niegościnnego lasu dochodzimy do drogi, która prowadzi opodal jeziorka polodowcowego. Zbiornik ten nosi nazwę Antków Ług i w dawnych czasach należał do jednego z wielu występujących tu jezior pochodzenia lodowcowego, części tzw. Pojezierza Świętokrzyskiego. 


Po długiej wędrówce czas na ognisko. Nie ma to jak opiec kiełbaski w żywym ogniu i wysmarować je ketchupem śliwkowym, wyprodukowanym przez mistrza Jogiego.


Po podjedzeniu i wygaszeniu ogniska kilkoma wiaderkami wody, które pozostawił ktoś dziurawe na brzegu, ruszyliśmy dalej w stronę wsi Wesoła. Zrobiło się przenikliwe zimno, więc wesoło już nie było :)


Po drodze przez wieś napotykamy na zwały ziemi w czterech kolorach. Ot taka ciekawostka.

Rajd kończymy opodal stacji kolejowej Wierna Rzeka. 

Zaglądając przez brudne okno opuszczonej stacyjki, widać wnętrze w klimatach PRLu, gdzie oczami wyobraźni widzimy jak pani Stasia z okienka sprzedaje bilety, zapijając "fusiastą" kawą ze szklanki z metalową podstawką a pan Henio rozpala w piecu ogień z petem w kąciku ust. Dawniej to miejsce tętniło życiem, przewijali się przez nią chłopo-robotnicy jadący do pracy w mieście, pracownicy pobliskiego PGR-u i przyjezdni grzybiarze z Kielc wysypujący się z pociągu z wiaderkami na grzyby. Po tamtych czasach pozostały tylko wspomnienia i złuszczona farba olejna na ścianach.


1 komentarz: