Mamy ponad połowę grudnia a aura na zewnątrz wcale nie przypomina zimy. Śnieg, który poprószył w tym półroczu był tak znikomy, że nikt go nawet nie pamięta. W chłodny, grudniowy poranek wyruszamy z Brzegów w kierunku Bizorędy, aby w późnojesiennych klimatach upichcić zupę rybną w naszym ostatnio zaniedbanym kociołku.
Pierwszy postój przy ściętych drzewach, aby coś przegryźć na szybko i rozgrzać żołądki specjalnymi miksturami ;)
Miało być dość ciepło i słonecznie, lecz jak widać ...... nie do końca
Omijamy zabudowania Birorędy i wędrując przez niewielki zagajnik wbijamy się w pola
Po drodze pamiętamy o uzupełnianiu płynów, które są konieczne do utrzymania ciepłoty ciała!
Pokonując podmokłe łąki natrafiamy na opuszczone studnie, które zapewne kiedyś znajdowały się na terenie gospodarstw.
Ozimina pośród kęp tarninowych krzewów
W oddali górująca nad okolicą góra Czubatka
A z brzeziniaka wyłania się nasz dzielny wędrowiec - Krzych, znany w pewnych kręgach jako Amisz :)
Po kilkugodzinnym marszu docieramy do wijącej się pośród traw i tataraków - Białej Nidy
W końcu czas na postój i upragnioną biesiadę kulinarną. Tym razem mistrz Yogi przygotuje dla nas węgierską zupę rybną, halaszle.
Mistrzu podczas mieszania strawy, baczący aby warzywa się nie przypaliły
Krzychu dodaje jeden ze składników dania, świętokrzyskiego pora spod Daleszyc ;)
Nasze halaszle z kotła gotowe, czas na degustację!
Po najedzeniu się do syta wspaniałej strawy, czas ruszać dalej, ku Bocheńcowi. Nad jesiennymi polami unoszą się pasami grudniowe mgły, nadające widokom mrocznego klimatu
Ponownie Czubatka wystająca znad zamglonych lasów
Dochodzimy do Bocheńca, tu widać ostatnie chwile naszego kociołka, który biedak został zapomniany z przystanku :(
Stary dąb rosnący na terenie cmentarza z I Wojny Światowej
Powoli docieramy do Bocheńca, skąd udajemy się busem do Kielc.