niedziela, 22 marca 2015

21.03.2015r.  Samsonów - Kołomań  - Kamieniec  - Mniów

         Długo wyczekiwany pierwszy dzień wiosny powitał nas ciepłem, słońcem i bezchmurnym niebem. Zmawiamy się w kilkanaście osób na rajd pieszy przez Wzgórza Kołomańskie. Ponieważ zaplanowałem podejście na szczyt Kamieniec przez usłany głazami czerwonego piaskowca wąwóz Podoły, wypad został nazwany "wyprawą na Kamieniec podolski". Tym razem zabrakło w naszej kompaniji Jogiego, który najzwyczajniej w świecie - zaspał. Powstała nawet z tego anegdota, kiedy Krzychu dzwonił do niego z autobusu, czemu go nie mam z nami, wyjaśnił że sobie nastawił budzik w komórce od poniedziałku do piątku. A że w autobusie było głośno i źle słychać, Krzysiek przekazał reszcie: "Jogi mówił, że pił od poniedziałku do piątku i zaspał" :) Tak więc bez głównego komendanta rajdów pojechaliśmy do Samsonowa autobusem linii 32.


           Rajd zaczynamy na pętli autobusowej w Samsonowie. Ta niewielka osada związana z przemysłem hutniczym, której nazwa pochodzi od nazwiska łowczego królewskiego Łukasza Samsona, słynie z ruin kompleksu hutniczego. W najbliższej okolicy już w XV wieku pracowała dymarka a później kuźnica. Po sprowadzeniu przez króla Zygmunta III Wazy w te okolice włoskich przemysłowców z Bergano - rodzinę Cacciów, wybudowano na tym obszarze hutę z wielkim piecem. Produkowano naonczas broń dla wojska: pancerze, piki i szyszaki. Po roku 1709, kiedy dobra te przejęli biskupi krakowscy, biskup Kajetan Sołtyk postawił drugi piec. W 1817 roku z inicjatywy Stanisława Staszica rozpoczęto budowę całego kompleksu przemysłowego, z hutą "Józef", odlewnią, modelarnią i suszarnią. Huta pracowała do roku 1866 produkując pod koniec swojego istnienia naczynia kuchenne, walce i kowadła. Pożar i niszczycielskie dzieła wojsk austriackich podczas I Wojny Światowej doprowadziły hutę do ruiny.






Huta opalana była węglem drzewnym, co wiązało się z ogromną wycinką okolicznych lasów. W 1829 roku zainstalowano maszynę parową, która napędzana siłą wody płynącej znajdującym się pod zakładem kanałem uruchamiała miechy. 

Wsad do wielkiego pieca podawany był za pomocą windy umieszczonej w znajdującej się na tyłach ogromnej wieży glichtociągowej. Dalej wsyp transportowany był na platformie do samego pieca i spuszczany od góry. Koło wodne o średnicy 7 metrów na dole wieży dawało napęd dla pomp, miechów i innych maszyn. Ciekawostką jest stojący przed zabudowaniami fabrycznymi kamienny słup - drogowskaz, wykuty przypuszczalnie w XVIII wieku z czerwonego piaskowca. Oprócz osadzonego na jego wierzchołku wiele lat później metalowego krzyża, nie posiada on żadnych motywów sakralnych.

Po zwiedzeniu ruin ruszamy dalej asfaltową drogą, prowadzącą opodal dawnego stawu, zasilającego swymi wodami pobliską hutę. 


Tuż za mostem i płynącą pod nim rzeką Bobrzą napotkamy po prawej stronie drogi kapliczkę. Pochodząca z 2 połowy XVIII wieku budowla skrywa w swym wnętrzu wykonaną z piaskowca figurę św. Jana Nepomucena.

Po obejrzeniu kapliczki i nieudanych poszukiwaniach owianego już legendą "skarbczyka", skręcamy w lewo, mijając niewielki potok i wędrujemy szosą w górę, ku wiosce Kołomań. Miejscowość również związana byłą z przemysłem - w XVII wieku istniała tu kuźnica, w której pracowali sprowadzeni z Niemiec hutnicy. Przy ulicy stoi pomnik poświęcony pomordowanym mieszkańcom wsi w odwecie za nieudaną akcję przeciwko stacjonującym w okolicy oddziałom partyzanckim AK.


Przebijamy się przez szosę biegnącą przez Kołomań i wędrujemy dalej pod górę, podmokłą drogą gruntową prowadzącą do nieistniejącej już leśniczówki na skraju Wzgórz Kołomańskich.

Po osiągnięciu granicy lasu droga zmienia się w szutrową i zygzakując prowadzi nas przez wschodnie i południowe stoki wzgórza.

Krótki postój i wbijamy się w gęsty las w stronę najwyższego szczytu, wędrując przez przeorane głębokimi jarami z rumoszem skalnym czerwonego piaskowca wąwóz Podoły.


Krzychu tym razem wystrugał sobie kostura, ochrzczonego jako "trójczasty"




Opuszczamy dzikie, puszczańskie Podoły i zdobywamy najwyższy szczyt wzgórz - Kamieniec (401 m)


Po zejściu ze Wzgórz Kołomańskich idziemy drogą na zachód. Na końcu drogi, na niewielkiej polanie stoi drewniana wiata należąca do miejscowego koła łowieckiego "Cietrzew".

Korzystając z milczącej zgody myśliwych rozpalamy w przygotowanym ku temu miejscu ognisko i rozsiadamy się w altanie.

Czas na popas i zajadanie się przyniesionym przez każdego różnorakim prowiantem


 Po napełnieniu wygłodniałych trzewi udajemy się dalej na zachód i przekraczając drogę ze Stąporkowa wchodzimy w las

W drodze do Mniowa mijamy jedno z licznych w tych rejonach jeziorek polodowcowych, które wyczekiwane było z utęsknieniem przez Marka zwanego "Babcią", znanego kolekcjonera igliwia.

czwartek, 5 marca 2015

28.02.2015r. Małogoszcz - Mieronice - Małogoszcz



 
Separatyści nie zasypiają gruszek w popiele.


 
W dość ponurą sobotę błyskawicznie montują spontaniczny wypad w okolice Małogoszcza. Niżej podpisanego ciągnie tam, ponieważ mimo licznych rekonesansów nie natrafił nigdy na zabytki, których szukał.


Małogoski kirkut, nadgryziony zębem czasu, zaniedbany i zapomniany. Robi jeszcze większe wrażenie, niż ten na zboczach Miejskiej Góry w Chęcinach.


Dziesiątki omszałych macew kryje się pośród chaszczy.

 
Spoczywają pod nimi uczeni, pobożni mężczyźni, o czym świadczą wykute w kamieniu rzędy ksiąg.


Obecność lwa na macewie może nawiązywać do imienia zmarłego. Być może leży tu jakiś Juda, Lejb albo Arie.

 
Część kobieca kirkutu wyraźnie oddzielona jest od męskiej.

Groby kobiet najłatwiej rozpoznać po świecznikach zdobiących macewy. Zapalanie ich i błogosławienie było jednym z najważniejszych obowiązków pobożnych żydówek przygotowujących szabat.

Wizerunek ptaka również może odnosić się do imienia. Fajgel, albo najpiękniejsze hebrajskie imię kobiece Cipora. Jeżeli są to gołębie, być może chodziło o Taube lub Jonę.



Opuściliśmy kirkut i zasłuchani w śpiew potrzeszcza, poszliśmy dalej, ku polom i lasom, aby dotrzeć do niedalekich Mieronic.


Na skraju lasu, nieopodal wsi trafiliśmy na kolejny, już nie tak malowniczy cmentarz. Żołnierze polegli 100 lat temu, podczas wielkiej wojny, która miała być tą ostatnią.


Przyjrzeliśmy się kilku starym budynkom we wsi.


Obejrzeliśmy dawną "rządcówkę"...


 i wdarliśmy się na teren niegdysiejszego parku dworskiego.


Tym razem Honia nie doczekała się na bus.


Mijając opuszczone gospodarstwa, udaliśmy się z powrotem na północ.


W Małogoszczu zakończyliśmy nasz sobotni spacerek wspominając i ciesząc się z napotkanych po drodze zwiastunów wiosny.

środa, 4 marca 2015

27.02.2015r. Pierzchnica - Maleszowa - Piotrkowice



Po raz kolejny dały o sobie znać tendencje separatystyczne w łonie CK Rajd Commando. Cztery zbuntowane jednostki postanowiły olać utyskiwania dotychczasowego inspiratora wypraw i "El Navigatore" Tomassa. Uzbrojeni w koktajle "Wiaczesław 2.1" ze skandalowego plecaka wyruszyli w teren na własną rękę pod wodzą niżej podpisanego.

Desantu dokonali na terenie Pogórza Szydłowieckiego. Pierzchnica to jedna z wielu świętokrzyskich miejscowości o średniowiecznym rodowodzie. Miasto królewskie lokowane w XIV w., które straciło prawa miejskie w 1869 roku.  Do dziś przetrwały założenia urbanistyczne zgodne z ius municipale magdeburgense: prostokątny plac  rynkowy i biegnące z jego narożników uliczki. Na jednej z nich, Beno zawarł bliższą znajomość z tutejszą mieszkanką niezbyt zadowoloną z obfotografowywania (jakie długie, skomplikowane słowo!) jej domu.

Nie zważając na niesprzyjające (według stetryczałego Tomaszka) warunki atmosferyczne i jakieś tam małe literki na autobusowych rozkładach jazdy spotkali się  na jednym z kieleckich przystanków i przeklinając szpetnie zaczekali marznąc na busa, który akurat w ferie (to jeszcze jest coś takiego!) kursował.




Po niezbędnych zakupach w ulubionej piekarni separatyści podążyli ku jedynej w swoim rodzaju Górze Piwnicznej. Tu, Honia uważnie wysłuchała prelekcji wygłoszonej przez niżej podpisanego na temat historii zgrupowanych w tym miejscu przeszło osiemdziesięciu piwnic, służących niegdyś do składowania miodów pitnych, które rozsławiały Pierzchnicę w szerokim świecie.


W tym czasie Beno robił zdjęcia. Kiedy wyćwiczył już palec na migawce, poprosił o krótki wykład na temat wykopanych przed dwoma wiekami piwnic. Nieco podnosząc głos i przybierając wygląd osoby poirytowanej, prelegent raczył powtórzyć wykład.


Po ponownym jego zakończeniu,  mówca dostrzegł Skandala, dotychczas zajętego rozmową przez telefon. Chowając „buraka” do kieszeni, podszedł do grupy słuchających i zapytał co to za piwnice. Pozostaje mieć nadzieję, że odpowiedzi udzielonej przez referującego, nie usłyszały osoby postronne, szczególnie kobiety i dzieci.



Kościół w Pierzchnicy został ufundowany przez właścicieli Kurozwęk – Macieja Sołtyka i jego żony Małgorzaty. Budowę klasycystycznej świątyni zakończono pod koniec XVIII w.


Po przyjrzeniu się jej udaliśmy się na pobliskie pola, mijając po drodze zabytkową kapliczkę z początków XIX w. przy cmentarzu parafialnym.


Kilkaset metrów na południe od miejscowości rośnie zagajnik. Wśród drzew odnaleźliśmy dwie stare mogiły pozbawione jakichkolwiek inskrypcji. Długo zastanawialiśmy się kto w nich spoczywa. Podejrzewałem, że pochowani zostali w nich polegli uczestnicy bitwy stoczonej między Pierzchnicą a Gumienicami w listopadzie 1863 r. Jednak później dowiedziałem się, że miejscowi mówią o cmentarzu, który miał powstać właśnie w tym miejscu. Po dokonaniu kilku pochówków, zaniechano kolejnych ze względu na podmokły teren. Nagrobki, do których trafiliśmy, są jedynymi reliktami świadczącymi o tych nieudanych próbach założenia parafialnego mogilnika.

Polnymi drogami dotarliśmy do Maleszowej. Honia, Beno i niżej podpisany osiągnęli już opłotki, kiedy zorientowali się, że największy biznesmen wśród komandosów utknął jakieś pół wiorsty za nimi z telefonem przy uchu. To on nie może iść i gadać? – zdziwił się Beno. Nie, bo się powietrzem dławi – odpowiedziała przytomnie Honia. Stres spowodowany opóźnieniami na które narażał nas niefrasobliwy kapitalista-wyzyskiwacz, spowodował, że przemknęliśmy tylko przez starą osadę i nie zwróciliśmy uwagi na bodaj najważniejszą miejscową atrakcję – „Żurawie gniazdo”, pozostałości po zamku obronnym przeżywającym lata swej świetności w czasach, kiedy władali nim Krasińscy (XVII- XVIII w.).


Natknęliśmy się za to na ruiny budynków gospodarczych wchodzących zapewne w skład dóbr dworskich. Przez błotnistą drogę podążyliśmy w kierunku Piotrkowic.


Nierozpieszczani krajobrazowo przycupnęliśmy na pniaczku zajętym przez doczesne szczątki krówki. Po dwóch „głębszych”, Skandal natychmiast znalazł wspólny język z czachą, jednak konwersacja została brutalnie przerwana przez kolejny telefon. Jak na przyjaciela przeżuwaczy przystało, Skandal szybko wykręcił się sianem i nieniepokojeni ruszyliśmy w dalszą drogę przez las. 

Tarnowscy, którzy zasiedli na Tarnoskale byli skoligaceni z Krasińskimi z Maleszowej. W XVIII w. wznieśli dość nietypowy pałac: składał się z czterech pawilonów stykających się narożnikami. Pewnie dlatego Beno myślał, że znaleźliśmy pośrodku jakichś dawnych koszar. 

Naszą uwagę przykuła studnia, którą wedle legendy wykopali tatarscy jeńcy.


Wspaniały obiad, zjedliśmy w zaprzyjaźnionym już lokalu w centrum Piotrkowic. Mimo, że posiłek nie był godny Krasińskich ni Tarnowskich, apetyt rósł w miarę jedzenia.


W końcu jednak zdecydowaliśmy się opuścić klimatyczny przybytek i zwiedzić  prawdziwą perełkę architektury sakralnej i jeden z najważniejszych punktów pielgrzymkowych w naszym regonie – dawny kościół i klasztor bernardynów, który dziś zamieszkują karmelici. 


Pod bramą świątyni przywitał nas kot pozbawiony jednego ucha i natychmiast zdobył serce Honi.



Ostatnie niespodzianki kończące wyprawę, to nagłe zniknięcia Bena i Skandala. Beno uwiedziony anielską muzyką black metalową  wdarł się do sali prób lokalnego zespołu a Skandal skoczył do sklepu po… No właśnie!

UWAGA, WIELKI KONKURS! 

Po co Skandal pobiegł do sklepu pod koniec rajdu?
  • po paluszki słone
  • po wykałaczki
  •  po alkohol;
Pierwsza osoba, która poprawnie odpowie na powyższe pytanie, otrzyma cenną nagrodę ufundowaną przez Skandala. A jest nią możliwość godzinnego pobytu w prowadzonym przez niego studiu rekreacji ruchowej, podczas którego, szczęśliwy zwycięzca będzie mógł robić tyle pompek, ile wlezie. A zatem, powodzenia!
P.S. Przy okazji chciałbym nadmienić, że Honia, Beno, Skandal i ja zgadzamy się, że Tomasso, którego przepłoszyło kilka chmurek i śladowa wilgoć na trawce, dziadzieje z dnia na dzień i .....(ocenzurowano)

tekst: Jeleń
foty: Beno i Jeleń