sobota, 14 lutego 2015

13.02.2014r.  Nowa Słupia - Św. Krzyż - Huta Szklana - Bieliny


       Piątek 13-tego, data nikczemna, zdradliwa, dla paraskewidekatriafobów dzień straszny, lecz po zapowiedziach synoptyków, że nad Polską od czwartku otwiera się okno fenowe, pełni wiary wybraliśmy się na zimowe wejście na Święty Krzyż. Za oknem lekki mróz, busem przebijamy się przez spowitą gęstą mgłą okolicę. Słońce powoli wychodzi.....

Około godziny 8 rano wysiadamy na rynku w Nowej Słupi i podążamy niebieskim szlakiem pomiędzy starymi, drewnianymi zabudowaniami Nowej Słupi, ku bramom Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Nad głowami świeci nam słonko, które z upływem godzin coraz bardziej rozgrzewa nam ......czapki. Sprawdza się ludowe przysłowie - "Po Dorocie wyschnie szmata na płocie".

W pobliżu parkingu i budek z pamiątkami stoi legendarna figura, wyciosana z kunowskiego piaskowca, przedstawiająca najprawdopodobniej klęczącego pielgrzyma udającego się na modły. Ów pątnik to zdążający ku klasztorowi książę Emeryk, odziany w kolczugę, z rękę na temblaku. Jego postać została oszpecona podczas pierwszej wojny światowej przez rosyjskich żołdaków. Również współcześnie zabytek ulega dewastacji przez przybywających w to miejsce prymitywów, którzy za pomocą farb  pozostawiają świadectwa swej durnoty. Są różne hipotezy co do osoby, którą przedstawia owa postać - od wizerunku samego Jagiełły, aż po modlącego się templariusza.


Docieramy do bram parku narodowego, który powstał w roku 1950 i obejmuje swym obszarem pasmo Łysogór, część Pasma Klonowskiego i trzy enklawy (Las Serwis, Chełmową Górę i od 1996 roku skarpę Zapusty). Nasza trasa prowadzi oznaczonym szlakiem, tzw. "królewską drogą". Do pokonania, licząc od podnóża lasu, mamy ok. 240 metrów kamiennej, zasypanej śniegiem drogi pod górę.

Opodal szlaku, skręcamy w lewo, dochodzimy do ponad 300 letniego pomnika przyrody - buka Jagiełły. Ze względu na swój wiek, nie mógł on być miejscem odpoczynku dla naszego króla, podążającego do klasztoru, ani też jego młode gałązki nie mogły służyć za wykałaczki, gdyż musiałby być on ok. 200 lat starszy. Jego pień powykrzywiany i pokryty licznymi bulwami robi niesamowite wrażenie i warto to miejsce o każdej porze roku odwiedzić.

Pozostawiamy monstrualne drzewo i wędrujemy dalej ku górze, mijając wpisy zniecierpliwionych turystów.


Wspinając się niebieskim szlakiem na szczyt, mijamy po drodze przystanki drogi krzyżowej.


Słońce wiszące jeszcze nisko o tej porze roku prześwieca swym blaskiem przez korony drzew, oświetlając  śniegowe zaspy.


Ostatni etap wspinaczki szlakiem pokonujemy po kamiennych schodach.


Przed ogromną polaną prowadzącą do zabudowań klasztornych warto skręcić w prawo schodząc lekko ze szlaku, aby zobaczyć cmentarz jeńców radzieckich. W latach 1941-42 na terenie obozu jenieckiego przy świętokrzyskim klasztorze przetrzymywanych było 18 tysięcy jeńców wojennych, z których około 5 tysięcy zmarło z głodu. Na terenie obozu dochodziło do aktów kanibalizmu, a głód, biegunka i cholera dziesiątkowały więzionych tu Rosjan. Według świadków, często jeszcze na wpół żywych więźniów. okoliczni chłopi zatrudnieni przez hitlerowców przewozili taczkami na pobliską polanę Bielnik, na której grzebano zwłoki.

Po wyjściu z lasu ukazuje się nam widok na zabudowania klasztorne na Łyśćcu. Po założeniu w opactwie więzienia przez carat,  wycięto po obu stronach drogi drzewa, tworząc szeroką na 400 metrów i długą na 1700 metrów przesiekę. Miała ona zapewnić bezpieczeństwo transportu przed oddziałami powstańczymi. Na cześć jej pomysłodawcy, carskiego generała, nosi nazwę "przesieki Czengierego".


Przechodzimy na teren klasztoru przez późnobarokową XVII wieczną bramę wjazdową wybudowaną z kamiennych ciosów, z przejazdem sklepionym kolebką krzyżową.

Za plecami pozostawiamy bramę wschodnią i znajdującą się po prawej XVIII wieczną dzwonnicę. Na horyzoncie, pośród mgieł widać odległe Pasmo Jeleniowskie, drugi co do wielkości łańcuch w Górach Świętokrzyskich.


Stoimy przed południową elewacją kościoła Świętego Krzyża, którego początki datowane są na XIII wiek. Od roku 1306 przechowywano w tym miejscu relikwie Krzyża Świętego. Obecnie relikwia,  podarowana przez Emeryka, królewicza z Węgier, umieszczona jest w kaplicy Oleśnickich.

Wnętrze renesansowej zakrystii, niegdyś skryptorium.

 Krużganki okalające klasztorny wirydarz z charakterystycznym sklepieniem żebrowym.

Udało się! Pomimo trwającego remontu kościoła i wylewaniu nowych posadzek, dzięki uprzejmości  sympatycznego Ojca Władysława i watykańskim koneksjom Krzycha, weszliśmy na kościelną wieżę widokową. Wieża ta została odbudowana w setną rocznicę jej wysadzenia w powietrze przez wojska austriackie. Po pokonaniu wielu metalowych schodów, naszym oczom ukazał się zapierający dech w piersiach widok. Szkoda tylko, że przejrzystość powietrza nie pozwalała na odległe widoki, tym bardziej, że z tego miejsca, przy krystalicznie czystym powietrzu widać Tatry.



Po stronie zachodniej widać 156-cio metrowy maszt przekaźnikowy, zbudowany w 1966 roku  ze struno-betonu,  stanowiący Radiowo Telewizyjnym Centrum Nadawcze. 

A tu nasz Joguś w roli "Alicji w Krainie Czarów", stojący u drzwi do krainy baśni.


Opuszczamy teren klasztoru Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej i widoczny na środkowym planie budynek muzeum przyrodniczego. Czeka nas teraz długa droga w dół.

Po minięciu wieży telewizyjnej, skręcamy w prawo na metalowy taras widokowy nad Gołoborzem Kobendzy, nazwanym tak  na cześć zasłużonego przyrodnika Gór Świętokrzyskich. 

Przyglądając się oblepionym śniegiem drzewom, mieliśmy wrażenie jakby matka natura pokryła je pędzlem maczanym w bitej śmietanie. Widok ten pozostanie nam na długo w pamięci.


Pamiątkowe zdjęcie na tle śnieżnych czap oświetlonych nisko wiszącym, lutowym słońcem.


Oto słynne Jogiego buty o monstrualnym rozmiarze, zakupione w sklepie w Lublinie (zapewne dla leśnych trolli). Jak słusznie zauważył Przemo - miejsce zakupu butów idealnie pasuje do powiedzenia, że "nogi ma jak podolski złodziej" :)




Po zaliczeniu platformy udajemy się zaśnieżoną, asfaltową drogą ku zachodowi, wędrując przez pokrytą białym puchem Puszczę Jodłową.


Docieramy do miejscowości Huta Szklana, w której zachowały się jeszcze resztki klasztornego młyna wodnego, w którym  rozdrabniano kwarcytowy piaskowiec na piasek służący do produkcji szkła. Stąd też nazwa miejscowości, w której mieści się hotel z restauracją, klimatyczny plac zabaw i regionalna knajpa w staropolskim stylu.

Widok na osadę średniowieczną w Hucie Szklanej.

Za opłotkami Huty Szklanej skręcamy oznaczonym szlakiem czerwonym w prawo. Dalej droga prowadzi polami do skraju lasu.


Wędrując czerwonym szlakiem przez bukowy las u podnóża masywu Łysogór, przechodzimy drewnianymi kładkami przekraczając liczne potoki i strumienie leśne. Największy z nich, wijący się przez niewielki wąwóz Jastrzębi Dół, to potok Dolianka, prawy dopływ Belnianki.


Na skraju Świętokrzyskiego Parku Narodowego w miejscu specjalnie do tego wyznaczonym, robimy wyczekiwany popas  nad urokliwym stawikiem, opodal szemrzącego strumienia. W miejscu tym widać nasiloną działalność bobrów, które popodgryzały wiele drzewek i zaciągnęły je do budowy żeremia lub co mniejsze gałązki jako składnik bobrowej uczty. 


Jeszcze chwila i będziemy świadkami nasilonej działalności ludzi, którzy pośród mlaskania i pomrukiwania będą zagłębiać swe kły w dopieczonych kiełbaskach i Jogiego kebabczecie :)


Po posiłku udajemy się dalej w drogę, skrajem lasu do zabudowań leśniczówki Huta.

Po opuszczeniu lasu wędrujemy przez wioski i przysiółki należące do Bielin. Na polach topnieje w słońcu śnieg a my podziwiamy malownicze pofałdowania, z których słynie świętokrzyska kraina.



Po dotarciu do szosy prowadzącej z Nowej Słupi do Kielc czekamy na busa. Obok przystanku znajduje się wybudowany w góralskim stylu drewniany dom pisarza i poety świętokrzyskiego - Józefa Ozgi-Michalskiego.

poniedziałek, 2 lutego 2015

01.02.2014r.  Jankowa Góra - Brusznia - Karczówka


       Nareszcie po ponurym, zachmurzonym styczniu wyszło w pełni słońce. Po upewnieniu się w sobotę, że na drugi dzień pogoda nie rozczaruje nas, spontanicznie zmówiliśmy się w kilka osób aby wyjść na niewielki rajd. Trasa krótka, blisko miasta, w sam raz na niedzielny wypad przed obiadem.

Na miejsce docieramy autobusem miejskim nr 18 i docieramy do Szczukowskich Górek. Idąc w kierunku południowym mijamy niewielkie działo przeciwpancerne, zapewne pozostawione przez lokalnych separatystów z Piekoszowa.


Mijając ostatnie zabudowania docieramy do Jankowej Góry, położonej nad zakolem rzeki Bobrzy.

Z jej wierzchołka rozpościera się uroczy widok na dolinę rzeki, podmokłe łąki i starorzecza. Cała okolica skąpana jest w lutowym słońcu, na horyzoncie widać odległe pasma górskie. Jankowa Góra słynie z amarantowych kwiatów, smółki pospolitej, która swym dywanem pokrywa w czerwcu południowy stok góry. Ale wzniesienie to skrywa również w swym wnętrzu pozostałości po dawnych, XVII wiecznych kopalniach rud ołowiu, galeny. Na terenie góry, jak i po drugiej stronie obwodnicy Kielc, natrafić można na zasypane sztolnie, miejsca dawnych wyrobisk.


  Schodzimy w dół południowym stokiem i docieramy do Bobrzy i licznych mokradeł oraz starorzeczy.



Stan wody na Bobrzy, pomimo braku dużej ilości śniegu jest dość wysoki, w wielu miejscach woda występuje z brzegów, zalewając lokalne ścieżki i trasę rowerową.


Rzekę przekraczamy mocno sfatygowaną, drewnianą kładką, na końcu której Jogi wita nas łykiem rubinowego, rozgrzewającego płynu. Wszak nie można dopuścić do ochłodzenia organizmu.


Dalej wędrujemy brzegiem Bobrzy prowadzeni poprzez zamarznięte łąki i trzcinowiska przez Bena, pokazującego nam swe tajemnicze, klimatyczne miejsca.


Idąc wzdłuż wody natrafić można na ślady działania bobrów, które w wielu miejscach pozakładały swe żeremie.



Po przejściu przez kładkę na Bobrzy udajemy się w kierunku porośniętej lasem góry Bruszni.
Na zdjęciu góra Stokowa.


Po lewej stronie ulicy znajduje się wybudowane w 1929 roku ujęcie wody pitnej dla Kielc.


Po przejściu kilkuset metrów ponownie skręcamy w lewo, aby kierując się czerwonym szlakiem wejść w las.


 Przed skrętem w prawo mijamy betonowy krzyż, z którym związana jest pewna ponura historia. Otóż pod koniec powstania styczniowego, w roku 1864 grupa powstańców została okrążona przez oddział rosyjskiej kawalerii. W wyniku potyczki prawie wszyscy zginęli, ocalały tylko dwie osoby. Okazało się że byli to dwaj bracia, więc rosyjscy oprawcy urządzili sobie zabawę. Zorganizowali pojedynek między rodzeństwem, gdzie nagrodą miało być darowanie życia. Wtedy to jeden z braci zabił drugiego aby uniknąć śmierci. Oczywiście rosjanie nie dotrzymali jak zwykle słowa i drugiego brata powiesili. Na pamiątkę tego zdarzenia i aby uczcić pamięć innych powstańców, mieszkańcy zawiesili w tym miejscu drewnianą kapliczkę, zaś skauci po latach postawili  betonowy krzyż.


Na szczycie Bruszni, na wysokości 309 metrów stoi 24 metrowy, modrzewiowy krzyż, upamiętniający  miejsce spotkania powstańców styczniowych, którzy w nocy z 22 na 23 stycznia 1863 roku wyruszyli na oddziały wojska płk. Czengierego, stacjonujące w Kielcach. Na zdjęciu nasza "rodzina Addamsów" przesyłająca "pozdrowienia" ówczesnemu zaborcy.

Przed kilkoma laty krzyż został zabezpieczony przed tutejszym wandalem z dziobem i małym  łebkiem z czerwonym czubem, który natarczywie robił sobie w pniu drzewa dziury. 


Po krótkim postoju i niewielkim posiłku ruszamy dalej wierzchołkiem góry, pokonując kamienny, wyboisty szlak udajemy się w kierunku północnym.


Wychodzimy z sosnowego lasu i przechodząc przez szosę wspinamy się na skraj nieczynnego kamieniołomu na górze Grabinie. W miejscu tym do roku 1975 wydobywane były wapienie dewońskie, a w dawniejszych czasach wzgórze to pokryte było szybami górniczymi, w których kopano galeną.


 Ze wzniesienia roztaczają się piękne widoki na okolicę Kielc i na jego zachodnie osiedla.


A my kierujemy się do podnóża górującej nad okolicą Karczówki, ze znajdującym się na jej szczycie XVII wiecznym, późnobarokowym klasztorem p.w. św. Karola Boromeusza.


 Widok na skąpany w zimowym słońcu kościół z przylegającej góry Dalnia.  

Spod Karczówki udajemy się w stronę miasta, mijając po drodze dom pewnego miejscowego rzeźbiarza w kamieniu i pozostawione po jego pracy nieudane, kamienne dzieła.