niedziela, 28 grudnia 2014

27.12.2014r.  Ameliówka - Radostowa - Wymyślona - Ciekoty

                Minął juz czas "dżingobelsów", obżarstwa i wizyt rodzinnych z Kevinem w tle, pora aby zrzucić nabyte kalorie i wyruszyć gdzieś w teren. Pogoda sprzyjała ku temu, przez ostatnią dobę poprószył wreszcie pierwszy porządny śnieg tej zimy i zrobił się lekki mrozik. Wsiadamy w autobus nr 10 do Ciekot i po półgodzinnej podróży wysiadamy w zupełnie innym świecie.

Zaczynamy nasz rajd na szosie z Leszczyn do Ciekot, opodal hotelu "Ameliówka", skąd widać górującą nad doliną Lubrzanki - Radostową, pierwszy cel naszej wędrówki.


Miejsce w którym przepływa tu Lubrzanka, to głęboka dolina przecinająca dwa ogromne masywy górskie - Pasmo Masłowskie i Pasmo Łysogórskie. Widoczny w tym miejscu przełom, to przykład kaptażu rzeki, rzadko spotykanego zjawiska, perełki dla geografów i geologów. Przed milionami lat Lubrzanka wypływała z południowego stoku pasma górskiego, kierując się ku Czarnej Nidzie na południe. W wyniku erozji i zjawisk polodowcowych "wgryzając" się w górskie zbocze przecięła je i zabrała ze sobą płynącą po drugiej stronie na pólnocny-wschód Pokrzywiankę, która była wówczas dopływem rzeki Kamiennej. Obecnie jako jedyna rzeka przecina pasmo główne Gór Świętokrzyskich i kieruje swe wody na południe.


Po obu stronach doliny spotkać można liczne wąwozy, tzw. kamecznice, będące suchym dnem okresowo płynących strumieni ze zboczy gór z zalegającym na ich dnie rumoszem skalnym.


Wędrujemy prawą stroną jednego z wąwozów, w stronę wsi Podmąchocice i napotykamy po drodze wtulającą się do siebie grupkę okazałych buków. Wygląda to bardzo ciekawie.


Zostawiając za sobą cywilizację i otulone w śniegu wioski, udajemy się w górę ku górze Radostowa. Za naszymi plecami zauważamy niecodzienne zjawisko parującej wody znad tafli zalewu w Cedzynie.



Im wyżej się wspinamy, tym zima ukazuje nam swe coraz piękniejsze oblicze.


Po dotarciu do czerwonego szlaku skręcamy na wschód, aby zaśnieżoną ścieżką dojść do szczytu.


Na szczycie Radostowej (451 m) znajduje się betonowy słup triangulacyjny, punkt geodezyjny służący dawniej do określania odległości i współrzędnych geograficznych. Obecnie w epoce zdjęć satelitarnych, punkty te stanowią topograficzny zabytek i atrakcję historyczną na szlakach.


Góra Radostowa, będąca zachodnim zakończeniem najwyższego pasma w naszych górach - Łysogór, urywa się gwałtownie i kończy na brzegu rzeki Lubrzanki. Nazwa góry pochodzi od nazwy pogańskiego boga gościnności - Radogosta, którego nazwa składa się z dwóch członów: rad - miły i gost - czyli gość. W czasach plemion słowiańskich na szczycie góry wznosił się drewniany chram, w którym oddawano cześć ówczesnym bogom. Miejsce to było również ukochanym zakątkiem i celem pieszych wycieczek, naszego słynnego pisarza Stefana Żeromskiego. Górę tą opisywał często w swych powieściach, nazywając ją z racji pobliskiego zamieszkania w czasie młodości, "górą domową".


Opuszczamy górę Radostową i schodzimy szlakiem w dół, ku głębokiej dolinie oddzielającej ja od kolejnego szczytu w Grzbiecie Krajeńskim, góry Wymyślonej. Na zboczach tych dwóch gór powstać miał kompleks stoków narciarskich, lecz z nie do końca wyjaśnionych przyczyn skończyło się na wielkich planach i nadziejach.
 
Jedno co mnie zasmuca to nieuchronne zarastanie tego miejsca. Dawniej na stokach tych pasm górskich, znajdowały się pola uprawne a malownicze stoki gór pokrywały słynne "pasiaki", wąskie poletka z rosnącym różnego rodzaju zbożem. To tu właśnie, między innymi powstawały wspaniałe pejzaże fotograficzne naszego wielkiego mistrza, twórcy Świętokrzyskiej Szkoły Krajobrazu - Pawła Pierścińskiego. Niestety, urok tych miejsc pozostał już tylko na starych fotografiach (j.w.).

Dochodzimy do skalistego szczytu Wymyślonej, pokrytego na wierzchołku wychodniami skał kwarcytowych. Z góry rozciągają się przepiękne widoki na Łysicę, Dolinę Wilkowską i okoliczne pasma górskie. Niestety i to miejsce powoli zarasta i traci swój wielki, widokowy atut. Poniekąd przyczyniamy się do ratowania tego miejsca przed zarastaniem, ścinając dziko rosnące brzozy i paląc ognisko na szczycie. Do pozyskania drewna na ogień, Grzesiek użył nawet swego "potężnego" scyzora :)



Po kilku chwilach rozpaliliśmy ogień i można było zasiąść w cieple ogniska i podpiekać przyniesione w plecakach smakowitości, łącznie z kuchnią wegetariańską. Grześkowi zaczęły parować nogawki spodni, więc uznaliśmy, że to paruje mu woda w kolanach :)


 Po wypełnieniu żołądków ciepłą strawą, czas na fotografię zbiorową z ustawionego prowizorycznie statywu.



Ruszamy dalej zostawiając skalisty wierzchołek Wymyślonej i kierujemy się na północ.

W oddali na tle Łysicy widać unoszący się sztuczny śnieg z armatek śniegowych, na stoku narciarskim w Krajnie. Po lewej na horyzoncie majaczące w oddali szczyty gór Psarskiej i Miejskiej.


Wędrujemy cały czas w dół, ku dolinie Wilkowskiej, w dali widać spowite mgłami i prószącym śniegiem lasy i porośnięte Pasmo Klonowskie.


Idąc polami docieramy do Ciekot, miejsca w którym swą młodość spędził Żeromski. Niedaleko remontowanego zbiornika wodnego widać zrekonstruowany dwór rodzinny pisarza i znajdującą się za nim "szkaradę" - Centrum Edukacyjne "Szklany Dom". Nie wiem jaką miał wizję projektant tego "piramidalnego bunkra", ale wcale nie kojarzy się on ze szklanym domem. Chyba bardziej na to miano zasługuje budynek naszego kieleckiego ZUS-u :)


Stojąc przy przepuście wodnym widać już świeżo wybudowane molo i spowitą w chmurach Łysicę.


Sam zrekonstruowany dworek prezentuje się wspaniale i stanowi fajną pamiątkę historyczną tego miejsca.


Opuszczamy już "Żeromszczyznę" i czekamy na busa do Kielc kończąc tą, miłą wycieczkę.

sobota, 13 grudnia 2014

13.12.2014r.  Słowik - Pasmo Zgórskie - Szewce - Bolechowicki Grzbiet - Czerwona Góra

                Orkan "Aleksandra" przetoczył się przez północną Polską i zaciągnął ciepły, fenowy wiatr. Na termometrach o 7 rano mieliśmy 8° Celsjusza, jak na połowę grudnia niesamowicie ciepło. Korzystając z jesiennej aury wyruszamy na szlak z naszym nowym nabytkiem - kociołkiem, aby przyrządzić świętokrzyską zalewajkę.

Po niewielkich perypetiach z dojazdem docieramy busami na Słowik, skąd wyruszmy na trasę. Już na samym początku czeka nas mozolna wspinaczka na Pasmo Zgórskie zasypane o tej porze jesiennymi liśćmi.




Po kilkunastu minutach wspinaczki stajemy pod szczytem Trupień, gdzie pomiędzy drzewami widać w oddali bliźniacze Pasmo Posłowickie. Nazwa Trupień ma swą ponurą historię, która to sięga jeszcze czasów, kiedy nasz kraj najechali "zamorszczycy"- wojska szwedzkie pod wodzą Karola Gustawa. Podczas potopu szwedzkiego, oddziały wojska wsparte szlachtą z pospolitego ruszenia urządziły w tym miejscu na nich zasadzkę. Nacierając ze wzgórza rozbili doszczętnie, nie spodziewającego się ataku wojska wroga i usłali trupami dolinę przepływającej tu rzeki Bobrzy. Inne źródła podają, że to świętokrzyski rozbójnik Pozner ze swoją watahą, dokonał w tym miejscu rzezi na oddziałach zbuntowanego księcia Siedmiogrodzian, Jerzego II Rakoczego. Obie te historie łączy to samo miejsce i płynąca przez przełęcz rzeka Bobrza, która w wyniku tych działań, zmieniła swój kolor na czerwony od krwi wroga.


Pasmo Zgórskie od strony wschodniej pokryte jest lasem bukowym i przeorane głębokimi wąwozami.


Rozglądając się bacznie, dostrzec można ciekawe formy tych pięknych drzew, które czasem potrafią wrosnąć w siebie, niczym korupcja w naszą administracje państwową.


Wędrujemy szlakiem niebieskim po grani Pasma Zgórskiego, a akcent zimowy przypomina czasem gdzieniegdzie pokryta lodem, kałuża na drodze.

Mijamy najwyższe wzniesienie pasma, górę Patrol (388m) i pokonując kolejną przełęcz zbliżamy się ku następnemu szczytowi, górze Zielonej.

Chwila odpoczynku podczas marszu na powalonym drzewie. W środku zasiada pewna tajemnicza osoba, ukrywająca się pod postacią znanego ekstremisty muzułmańskiego spod Piekoszowa - Muhameda Al Muchomorra. 


Napotykamy po drodze tajemniczy pojazd leśny, który z rykiem pokonuje błotniste, leśne drogi. Obchodząc od zachodu górę Pruskową, docieramy do końca lasu.

Ze skraju lasu widać przebiegającą pod spodem w tunelu drogę ekspresową, obwodnicę Kielc i górującą na wprost skaliste zbocze góry Belnia.


My w tym miejscu kierujemy się  w lewo i wędrujemy w dół, w stronę wsi Szewce. Nikt nie wie dlaczego akurat ta grupa zawodowa, została w tym miejscu doceniona, a nie na przykład "krawce" :)


Wyszliśmy z lasu i przemierzamy podmokłe łąki aby dojść do ulicy, skąd mamy wędrować dalej ku bolechowickim lasom.



Opuszczając willową wieś Szewce idziemy na zachód, gdzie z drogi widać już miejsce naszego biwaku, będącą częścią Grzbietu Bolechowickiego górę Okrąglicę.


W południowym stoku Okrąglicy znajduje się malowniczy kamieniołom "Szewce", miejsce naszego popasu.


Rozkładamy nasz "majdan" pod drewnianą wiatą i przygotowujemy ceremoniał gotowania zalewajki. Rozpalamy ognisko, wyciągamy z plecaków składniki na potrawę i przedłużamy za pomocą kija drewnianą kopyść, którą to spotkała potem bardzo przykra historia, lecz z żalu nie chcę jej wspominać.


Jeden z podstawowych składników pysznej zalewajki, żur staropolski, czeka cierpliwie w kolejce do kociołka.


Kociołek rozgrzany, boczek z kiełbasą się podsmaża a wokół roztacza się przemiła woń przypiekanego mięsiwa.


W oczekiwaniu na to wspaniałe danie, urządzamy sobie strzelanie do puszek.


Ogień pod kociołkiem się pali, potrawa powoli bulgocze, więc można spenetrować otoczenie wyrobiska.


Na jednej ze skał  napotkałem ciekawą pomarańczową narośl, przypominającą malutkie piłeczki tenisowe.

Moja próba wykorzystania pokrywkowej blendy do oświetlenia Jogiego glacy :)
 
Ceremonia gotowania dobiega końca, Jogi hartuje ostatni składnik naszej potrawy, śmietanę i robiąc przy tym miny bólu i cierpienia, wlewa ją do zupy.


Zalewajka pod kamieniołomem "Szewce", ochrzczona jako "szewska zalewajka" ukończona !

Nasz naczelny chochlowy rozlewa ciepła strawę do misek i czas na wielką ucztę.
Wygłodniałe spojrzenie Sławka - bezcenne :)


Po nasyceniu żołądków przepyszną, gęstą zupą i po jak zawsze ciekawej dyskusji "erotyczno-społecznej", udajemy się wąwozem na szczyt Grzbietu Bolechowickiego i kierując się na południe, wędrujemy w stronę szpitala na Czerwonej Górze. Podczas marszu podziwiać możemy dziwnie zdeformowane w tym miejscu wiązy, niczym owrzodziałe nogi, potężnych leśnych trolli.